Nad ranem, lewitując nad ziemią, Maura zamyślona kierowała się w stronę Centrum. Poranne słońce rzucało ciepłe, złote promienie, które odbijały się od szklanych fasad organicznych budynków, tworząc kalejdoskop barw. Jej umysł był pełen przemyśleń na temat ostatnich wydarzeń, zwłaszcza dotyczących tajemniczego pilota i jego misji. Delikatny wiatr niósł za sobą zapach kwiatów, a dźwięki natury tworzyły harmonijną melodię w tle.
Gdy po standardowych procedurach weryfikacyjnych znalazła się w podziemnych czeluściach Centrum Badawczego i dotarła do gabinetu Galmeny, delikatnie zapukała do drzwi. W odpowiedzi usłyszała krótkie „wejdź”.
Galmena siedziała za swoim biurkiem, otoczona holograficznymi wyświetlaczami, które mieniły się różnymi kolorami. Jej skóra lśniła w świetle ekranów, a oczy były skupione na danych przed nią. Przeglądała ziemską literaturę medyczną oraz publikacje naukowe na temat ludzkiej fizjologii, starając się zrozumieć, jak najlepiej przystosować nowego Veridianina do życia na ich planecie.
– Przeglądałam wykresy czynności elektrycznej mózgów naszego młodego Veridianina – zaczęła Galmena, jej głos był pełen profesjonalizmu, ale też troski. – Potrafi już samodzielnie przechodzić pomiędzy fazami snu i czuwania. Pomocne będzie obrazowanie tensora dyfuzji, by sprawdzić, czy poszczególne struktury doszły do siebie.
Maura chwyciła lekko jej nadgarstek, aby przybliżyć się do holograficznego wykresu i lepiej zobaczyć przedstawione dane. Kolorowe linie i symbole przedstawiały złożone procesy zachodzące w głównym mózgu pacjenta.
– To wspaniała wiadomość – powiedziała z uśmiechem. – Postępy są szybsze, niż się spodziewaliśmy.
Galmena skinęła głową.
– Jednak musimy zachować ostrożność. Jego organizm wciąż adaptuje się do nowego środowiska. Zauważyłam pewne anomalie w aktywności neuronów w obszarze hipokampu.
– Czy to coś poważnego? – zapytała Maura z lekkim niepokojem.
– Trudno powiedzieć na tym etapie. To może być naturalny proces adaptacji, ale chciałabym przeprowadzić dodatkowe badania, aby wykluczyć ewentualne komplikacje.
Wspólnie zaczęły analizować wyniki badań, rozważając różne możliwości dalszego postępowania w opiece nad byłym człowiekiem.
– Nasza zdolność do komunikacji z ludźmi i zrozumienia ich fizjologii jest bardzo ważna dla naszej misji – kontynuowała Maura. – Im lepiej zrozumiemy ich ciała i umysły, tym bardziej będziemy w stanie pomóc na wypadek konfliktów zbrojnych wywołanych przez technologię fuzyjną.
Galmena skinęła głową z aprobatą.
– Zgadzam się. Szczególnie teraz, gdy napięcia między różnymi rasami w galaktyce rosną. Nasza wiedza może okazać się niezbendna dla zachowania pokoju.
Maura spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością.
– Dziękuję, że tak bardzo angażujesz się w ten projekt. Wiem, że to dla ciebie również osobiste wyzwanie.
Galmena uśmiechnęła się lekko.
– To nasza wspólna misja. A poza tym, jestem zafascynowana możliwościami, jakie niesie ze sobą ta sytuacja. Wyobraź sobie, ile możemy się nauczyć o neuroplastyczności i adaptacji świadomości.
Dotknęła swojego multikomunikatora przymocowanego do naszyjnika. Znacznie mniejszy interfejs holograficzny pojawił się przed jej twarzą, pozwalając jej szybko zawiadomić specjalistów o przygotowaniu Veridianina do badania.
– Wysłałam wiadomość Northianowi – powiedziała po chwili. – Zespół powinien być gotowy za godzinę.
Maura odsunęła się od biurka, spoglądając na panoramiczny holomonitor. W oddali widać było tętniące życiem miasto, harmonijnie łączące technologię z naturą.
– Myślisz, że on kiedykolwiek poczuje się tu jak w domu? – zapytała cicho.
Galmena podeszła do niej, również spoglądając na zbierany z kamer na zewnątrz krajobraz.
– To zależy od nas. Musimy zapewnić mu wsparcie nie tylko medyczne, ale i emocjonalne.
– Może powinniśmy zorganizować dla niego spotkania z naszymi psychologami międzygatunkowymi, gdy się wybudzi? – zasugerowała Maura.
– To dobry pomysł. Zresztą, Melian wspominał, że chętnie porozmawia z nim, dzieląc się własnymi doświadczeniami adaptacji w obcym środowisku.
Maura odwróciła się do Galmeny z uśmiechem.
– To mogłoby mu bardzo pomóc. Wsparcie od kogoś, kto też jest przybyszem, może być bezcenne.
W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się, a do środka wszedł Northian, niosąc ze sobą wyniki badań.
– Przepraszam, że przeszkadzam – zaczął nieśmiało. – Otrzymałem twoją wiadomość. Chciałem przekazać najnowsze wyniki analiz.
– Doskonale, drogi Northianie – odpowiedziała Galmena, dyskretnie dotykając jego dłoni. – Właśnie omawiamy kolejne kroki.
Northian podszedł bliżej, wyświetlając zebrane dane.
– Zauważyliśmy zwiększoną aktywność w obszarach odpowiedzialnych za zdolności telepatyczne i telekinetyczne – wyjaśnił. – Wygląda na to, że adaptuje się do naszych naturalnych zdolności.
Maura spojrzała z zainteresowaniem.
– Czy to oznacza, że będzie w stanie korzystać z tych umiejętności jak my?
– Potencjalnie tak – potwierdził Northian. – Ale potrzebuje odpowiedniego treningu i wsparcia.
Galmena zamyśliła się.
– Może powinniśmy włączyć do zespołu kogoś z doświadczeniem w nauczaniu tych zdolności?
Maura uśmiechnęła się.
– Wydaje mi się, że mogę pomóc. Mam doświadczenie w pracy z nowicjuszami.
Galmena spojrzała na nią z wdzięcznością.
– W tym przypadku, twoje umiejętności, empatia i cierpliwość są nieocenione.
Northian dodał z uznaniem:
– Twoje zaangażowanie może znacząco przyspieszyć jego readaptację.
Maura skinęła głową, pełna determinacji.
– Rozpoczniemy treningi i pomiary aktywności mózgu podczas różnych zadań jak tylko dojdzie do siebie. Tym czasem mamy na głowie badanie – Galmena uśmiechnęła się ciepło.
W laboratorium neurobiologicznym technicy przygotowali już wszystko do przeprowadzenia badania. Jeden z nich, z niezwykłą ostrożnością, umieścił pacjenta w urządzeniu do rezonansu magnetycznego, które zaczęło tworzyć silne pole magnetyczne, niezbędne do uzyskania danych DTI. Aparat MRI przeprowadził serię skanów, rejestrując dyfuzję wody w jego mózgach. Każdy skan obejmował różne kierunki dyfuzji, co pozwalało na uzyskanie szczegółowych informacji o mikrostrukturze każdego z nich.
Maura obserwowała przebieg badania zza szklanej przegrody, jej oczy skupione były na holomonitorach wyświetlających zbierane dane w czasie rzeczywistym. Galmena stała obok niej, analizując pierwsze wyniki.
— To niesamowite, jak jego mózgi reagują na nowe bodźce — zauważyła Galmena, przesuwając palcem po interaktywnym wyświetlaczu. — Zobacz, jak intensywna jest aktywność w korze przedczołowej.
Po zakończeniu skanowania, zebrane dane DTI zostały przetworzone za pomocą zaawansowanego oprogramowania neuroanalitycznego. Obejrzano obliczenia tensora dyfuzji, co pozwoliło na stworzenie map anizotropii dyfuzji i innych parametrów. Dzięki temu mogli zrekonstruować trójwymiarowe modele włókien nerwowych i zobaczyć, jak informacje przepływają przez mózgi pacjenta.
Maura, która uważnie śledziła przebieg badania, również zaangażowała się w analizę danych DTI. Skupiła się na subtelnych zmianach, które zaszły od ostatniego badania. Dzięki zaawansowanym modelom 3D była w stanie dokładnie zrozumieć, jak poszczególne struktury adaptują się do nowych warunków.
— Zauważyłaś to? — zapytała Galmena, wskazując na delikatne zmiany w wynikach badań. — W obszarze hipokampu widzisz to zwiększenie anizotropii dyfuzji? To może wskazywać na wzmocnioną komunikację między neuronami. Maura spojrzała na wskazany obszar, a jej umysł szybko przetworzył analizowane dane. Obserwowała, jak sygnały nerwowe przemieszczają się przez nowo utworzone połączenia, stopniowo dostosowują się do nowej rzeczywistości.
— To niezwykle ciekawe, szczególnie po tylu przejściach — odpowiedziała, rozbierając model 3D na poszczególne warstwy. — Spójrz na obszar kory somatosensorycznej — adaptacja jest znacznie szybsza, niż się spodziewaliśmy.
Galmena przytaknęła, zadowolona z postępów, które odkryły. Badania te otwierały nowe możliwości nie tylko w leczeniu tego konkretnego pacjenta, ale również w lepszym zrozumieniu, jak różne gatunki mogą współpracować ze sobą na poziomie neurobiologicznym.
— Nadal mamy wiele do zrobienia, a proces readaptacji pacjenta jest delikatny — kontynuowała Galmena. — Musimy monitorować wszelkie zmiany i dbać o to, by nie wystąpiły niepożądane skutki uboczne. Wyobraź sobie dorosłego, silnego Veridianina, który nie wie, gdzie jest, kim jest ani do czego jest teraz zdolny.
Maura skinęła głową, zdając sobie sprawę, jak ogromne znaczenie ma każdy krok, który podejmują. Ich postępowanie nie było tylko ciekawostką; miały realny wpływ na życie kogoś, kto kiedyś był delikatniejszym, ludzkim organizmem. Dostosowanie nowego ciała do sensoryki Veridianina było jedną z najważniejszych kwestii, aby oszczędzić pacjentowi traumy i dezorientacji po wybudzeniu.
W ciszy sali ambulatorium, Northian ostrożnie umieszczał małego Veridianina w przejrzystym, wypełnionym płynem zbiorniku. Jego ruchy były delikatne, niemal ceremonialne, jakby zdawał sobie sprawę z wagi chwili. Chłopiec, ledwie dostrzegalny wśród migotliwych refleksów płynu, wyglądał na bezbronnego i kruchego. Komora była wyposażona w liczne czujniki i przewody, które miały monitorować każdy aspekt jego rozwoju.
Gdy tylko został umieszczony w płynie bioregeneracyjnym, Northian zamknął szczelnie pokrywę komory. Płyn, bogaty w składniki odżywcze, hormony wzrostu i czynniki regeneracyjne, otoczył ciało dziecka, zapewniając mu idealne warunki do rozwoju. Pulsował delikatnie, dostosowując swoje właściwości w czasie rzeczywistym, reagując na potrzeby organizmu wewnątrz.
W miarę upływu czasu, płyn bioregeneracyjny dostarczał do jego organizmu wszystkie niezbędne składniki odżywcze i stymulatory wzrostu. Temperatura i skład chemiczny były precyzyjnie regulowane, aby zapewnić optymalne warunki biologiczne.
Galmena stała obok, obserwując proces z mieszanką ciekawości i refleksji. Po kilku chwilach, gdy Northian zamknął szczelnie pokrywę komory, obróciła się do niego, gotowa rozpocząć rozmowę.
— Zastanawiałam się ostatnio nad naszym życiem — zaczęła, jej głos był cichy, ale pełen emocji. — Pracujemy tak intensywnie, że czasami czuję, jakbyśmy tracili to, co naprawdę ważne.
Northian spojrzał na nią ze zrozumieniem.
— Wiem, co masz na myśli — odpowiedział spokojnie. — Nasze obowiązki są ogromne, ale ważne jest, abyśmy nie zapominali o sobie nawzajem.
Galmena westchnęła, patrząc na chłopca w komorze bioregeneracyjnej.
— Chciałabym, abyśmy kiedyś założyli rodzinę — powiedziała, jej oczy błyszczały refleksją. — Myślę, że nasz syn mógłby wyglądać podobnie do niego.
Northian uśmiechnął się delikatnie, kładąc rękę na jej ramieniu.
— Wiem, blisko od stu lat o tym rozmawiamy… — odpowiedział. — Chciałbym, abyśmy znaleźli równowagę między naszą pracą a życiem osobistym.
Każdego dnia organizm dziecka rozwijał się, zyskując nowe cechy fizjologiczne i biochemiczne. Jego mięśnie stawały się silniejsze, a układ nerwowy bardziej rozwinięty. Trzy mózgi pracowały nieustannie, przystosowując się do przetwarzania coraz większej ilości informacji i rozwijając nowe umiejętności. W procesie readaptacji zastosowano innowacyjne rozwiązania, które umożliwiały intensywny rozwój pacjenta – zarówno fizyczny, jak i intelektualny:
Przez ciągłe transmisje neuronowe, mógł naturalnie opanować język w bardzo krótkim czasie, tak jakby uczył się go od urodzenia. Przyswajał wiedzę dzięki neurokapsułom, które zawierały skondensowane informacje z różnych dziedzin nauki. Kapsuły te były podłączane do ośrodkowego układu nerwowego i uwalniały mikrodawki informacji, które były natychmiast przetwarzane przez jego mózgi. Dzięki zaawansowanym symulatorom kinestetycznym, uczył się kontroli nad telekinezą,opanowania bardziej rozbudowanej sfery emocjonalnej i intelektualnej, przyzwyczajenia się do swojego nowego ciała i jego instynktów, zapoznania się z pełną sensoryką i przyzwyczajenia się do nowych warunków życia. System wykorzystywał matryce sensoryczne, które dostarczały bodźców fizycznych w czasie rzeczywistym, pozwalając na odczuwanie i uczenie się technik walki poprzez bezpośrednie doświadczenie ruchu. Proces ten symulował realne warunki treningowe, adaptując ciało i umysł. Neurogenicznych induktorów użyto do stymulacji wzrostu i rozwoju układu nerwowego. Działały na poziomie komórkowym, zmacniając połączenia synaptyczne i umożliwiając szybkie przyswajanie wiedzy i rozwijanie umiejętności.
Cały moduł monitorował i dostosowywał intensywność oraz rodzaj dostarczanych bodźców, analizując jego reakcje w czasie rzeczywistym. Dzięki temu proces readaptacji był dynamicznie dostosowywany do jego potrzeb i postępów, maksymalizując efektywność nauki.
Światło ekranów holograficznych pulsowało miękką poświatą, odbijając się od sterylnych ścian ambulatorium. W sali panowała cisza, przerywana jedynie sporadycznym stukaniem palców o interfejsy i cichymi sygnałami operacyjnymi RX13.
Maura, Galmena, Northian i Melian stali wokół centralnej konsoli, przyglądając się wyświetlanym danym. Sekwencje neuroprzekaźników, analiza wzorców przetwarzania informacji, schematy aktywności neuronalnej w odpowiedzi na bodźce – wszystkie te elementy układały się w skomplikowany obraz.
Galmena przechyliła głowę, przyglądając się uważnie jednemu z wykresów.
— Jego układ limbiczny wykazuje nietypową zmienność. Zazwyczaj, gdy przetwarzamy emocje, występuje określona sekwencja aktywacji w odpowiednich obszarach mózgu. U niego te reakcje są zbyt dynamiczne, jakby nie mógł znaleźć stabilnego punktu odniesienia.
Northian uniósł głowę, wprowadzając kilka komend do systemu.
— To może być efekt intensywnego przyswajania skondensowanych informacji. Jego umysł nie ma jeszcze wypracowanych schematów interpretacji emocji, więc każda reakcja jest nieprzewidywalna.
Melian, który dotąd uważnie analizował wykresy, spojrzał na nich.
— Przetwarzanie emocji nie działa w próżni. Zazwyczaj uczymy się ich poprzez interakcje społeczne, ale on nie miał tej możliwości. Cała jego wiedza o uczuciach pochodzi z kapsuł. To tak, jakbyśmy nauczyli go definicji, ale nie dali kontekstu.
Maura zmarszczyła czoło.
— Czyli nie rozumie emocji w sposób naturalny?
Melian skinął głową.
— Możliwe, że rozumie je na poziomie analitycznym, ale nie intuicyjnie. Jego mózgi próbują nadać znaczenie bodźcom, ale bez rzeczywistego doświadczenia, to jak układanie obrazu z niepełnych fragmentów.
RX13 przetworzył kolejny segment danych, jego syntetyczny głos wypełnił pomieszczenie.
— Analiza wskazuje, że największe obciążenie przetwarzania przypada na momenty związane z symulacjami interakcji społecznych. Obserwowana zwiększona aktywność w obszarach odpowiedzialnych za empatię i rozpoznawanie intencji.
Galmena przysunęła się do interfejsu.
— Spójrzcie na to. Ta sekwencja dotyczyła symulacji rozmowy w warunkach stresu. Jego mózg zareagował silniej niż w przypadku sytuacji ekstremalnego zagrożenia fizycznego.
Northian pokiwał głową.
— Czyli obawia się interakcji bardziej niż bólu?
Melian spojrzał na zapis, a jego twarz nabrała zamyślonego wyrazu.
— Możliwe. Jeśli jego umysł nie potrafi przewidzieć, jak inni będą reagować, może to odbierać jako potencjalne zagrożenie. W fizycznym bólu przynajmniej istnieje przewidywalność – rana boli, ale to zrozumiała konsekwencja. Emocje i relacje są bardziej nieprzewidywalne.
Maura skrzyżowała ramiona.
— I co możemy z tym zrobić?
RX13 zareagował natychmiast.
— Zalecana stopniowa ekspozycja na rzeczywiste interakcje w warunkach kontrolowanych. Ograniczenie dalszej izolacji od realnych bodźców emocjonalnych.
Galmena odwróciła się do Meliana.
— Czyli musimy go powoli wprowadzać w rzeczywiste interakcje?
— Tak — potwierdził psycholog. — Ale musimy to zrobić ostrożnie. Jego reakcje mogą być skrajne – od całkowitego wycofania po nadmierne zaangażowanie.
Northian spojrzał na wykresy.
— I to będzie najtrudniejsza część procesu. Możemy przygotować jego ciało, ale to, jak przystosuje się emocjonalnie, pozostaje wielką niewiadomą.
Maura westchnęła, spoglądając na pulsujące dane, które wyświetlały najnowsze przetworzone informacje z jego mózgów.
— Musimy mieć pewność, że nie popełnimy błędu. Jeśli coś pójdzie nie tak…
— To nie będzie miał drugiej szansy — dokończył Melian.
W sali zapadła cisza. Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że najtrudniejsze dopiero przed nimi.
Dane z kolejnych obrazowań tensora dyfuzji były jeszcze bardziej obiecujące, potwierdzając, że układ nerwowy pacjenta osiągną coraz lepsze przystosowanie do Veridiańskich warunków. Maura i Galmena kontynuowały swoją analizę, starając się zrozumieć mechanizmy, które prowadziły do tak pozytywnych zmian. Jego ciało było już silniejsze, proporcje zmieniły się, a układ nerwowy wciąż rozwijał nowe ścieżki, przystosowując się do skondensowanej wiedzy wprowadzonej przez neurokapsuły. Nie był już dzieckiem, ale jeszcze nie osiągnął pełnej dojrzałości.
Galmena przesunęła dłonią po ekranie, pogłębiając analizę biomarkerów.
— Jest na granicy. Jego metabolizm ustabilizował się, struktury neuronalne osiągnęły niemal dorosłą formę.
Maura oparła łokcie na stole, spoglądając na jej wyraz twarzy.
— Nie możemy czekać. Im dłużej pozostaje w tej komorze, tym trudniej będzie mu odnaleźć się w realnych warunkach.
Galmena zmarszczyła brwi, analizując odczyty.
— Rozumiem twoją niecierpliwość, ale to przyspieszenie może nieść skutki, których nie przewidzimy. Przygotowaliśmy jego ciało i umysł do funkcjonowania w realnym świecie, ale nie wiemy, jak zareaguje na przyspieszone dojrzewanie.
Maura spojrzała na nią twardo.
— Jeśli teraz nie dokończymy tego procesu, jego świadomość zacznie traktować ten stan jako naturalny. A to oznacza stagnację.
Galmena westchnęła, po czym odchyliła się lekko, wpatrując w dane.
— Mówisz o wprowadzeniu dodatkowej regulacji hormonalnej?
— Tak. RX13 przeanalizował kilka modeli. Możemy wzmocnić syntezę somatotropiny i czynników regulujących wzrost komórkowy. To pozwoli jego organizmowi osiągnąć pełną dojrzałość w bezpiecznym tempie.
Galmena przygryzła wargę w zamyśleniu.
— A psychika?
Maura zmrużyła oczy.
— Dlatego musimy rozpocząć stopniowe wybudzanie jeszcze w komorze. Musi zacząć postrzegać siebie jako jednostkę, która istnieje poza danymi przetwarzanymi w jego umyśle.
Galmena przesunęła palcem po interfejsie, otwierając zapisy z ostatnich sesji przetwarzania.
— Wzorce emocjonalne nadal są niestabilne. Wykazuje silne reakcje na symulowane interakcje społeczne, ale brakuje mu punktu odniesienia. Może nie rozumieć, czym jest prawdziwa relacja, jeśli wszystkie dotychczasowe były tylko przekazanymi mu modelami.
Maura przytaknęła.
— Dlatego nie możemy dłużej zwlekać. Jeśli nie damy mu realnego doświadczenia, jego pierwsze zetknięcie się ze światem może być destrukcyjne.
Przystąpiły do wdrażania nowego protokołu. Proces miał przebiegać etapowo – od stopniowej regulacji hormonalnej po kontrolowane stymulacje adaptacyjne. Wszystkie zmiany były monitorowane w czasie rzeczywistym, a RX13 analizował każdą reakcję. Minęły dwie doby od rozpoczęcia procedury. Dane wskazywały na skokowe zmiany. Mięśnie rozwijały się proporcjonalnie, struktury neurologiczne stabilizowały się, a układ hormonalny przeszedł w nowy stan homeostazy. Jego ciało przyspieszyło adaptację do dorosłej formy.
Ale to, co najbardziej niepokoiło zespół, to zmiany w aktywności poznawczej.
Melian analizował kolejne wykresy, śledząc wzrost aktywności w korze czołowej i limbicznej.
— Coś się zmienia — powiedział, pochylając się nad interfejsem.
Galmena podeszła bliżej.
— Co masz na myśli?
Melian wyświetlił sekwencję danych.
— Jego percepcja siebie samego ulega transformacji. To moment, w którym powinien zacząć budować własną tożsamość… Ale jest w tym coś niepokojącego.
Maura zmarszczyła czoło.
— Precyzuj.
Melian przesunął wykresy.
— Dotychczas jego aktywność neurologiczna odzwierciedlała przetwarzanie informacji dostarczonych z kapsuł. Reagował na nie jak na dane, które należało przyswoić. Teraz… widzimy zmiany w schematach emocjonalnych, które wcześniej nie występowały.
Northian spojrzał na analizę.
— Twierdzisz, że coś zaczyna kwestionować?
Melian skinął głową.
— Tak. Może być to dobry znak, ale może też oznaczać, że zaczyna odczuwać niepokój związany z własnym istnieniem.
Galmena zacisnęła dłonie.
— Nie możemy pozwolić, żeby wszedł w spiralę dezintegracji. Jeśli nie zrozumie procesu, przez który przechodzi, może uznać, że coś jest z nim nie tak.
Maura spojrzała na holograficzny obraz jego komory.
— To znaczy, że powinniśmy zacząć pierwsze etapy rzeczywistej ekspozycji na bodźce poza środowiskiem kontrolowanym.
Melian nie wyglądał na przekonanego.
— Jeśli to zrobimy zbyt szybko, jego psychika może zareagować gwałtownie.
— A jeśli będziemy zwlekać, straci orientację w rzeczywistości. — Maura mówiła spokojnie, ale stanowczo. — Potrzebuje bodźców, które nie pochodzą z kapsuł.
Galmena kiwnęła głową.
— Zaczniemy od minimalnych. Powolne wprowadzanie zewnętrznych sygnałów, bez nadmiaru.
— Symulacja otwartej przestrzeni? — zaproponował Northian.
— Nie. To będzie zbyt duży szok — odparła Galmena. — Na początek coś prostego. Głos. Prawdziwy głos, który nie pochodzi z zapisanych danych.
Melian milczał przez chwilę, po czym skinął głową.
— To może zadziałać. Ale to musi być ktoś, kogo będzie odbierał jako przewodnika, nie zagrożenie.
Maura spojrzała na nich, a potem na jego sylwetkę unoszącą się w płynie bioregeneracyjnym.
— W takim razie to ja będę pierwszym głosem, który usłyszy.
Zespół spojrzał na nią, ale nikt nie protestował. Decyzja zapadła.
Teraz musieli tylko zobaczyć, jak zareaguje.
Maura stała przed osłoną komory, czując ciężar odpowiedzialności za to, co miało nastąpić. RX13, Galmena, Northian i Melian monitorowali parametry, gotowi do natychmiastowej interwencji.
— Jego układ limbiczny wykazuje wzmożoną aktywność. Rejestrowane fluktuacje napięcia wskazują na wczesne etapy świadomości sytuacyjnej. — głos RX13 był jak zawsze spokojny, pozbawiony emocji, ale treść komunikatu mówiła wystarczająco wiele.
Galmena spojrzała na wykresy.
— Jest gotowy, ale to wciąż niestabilne. Maura, jeśli coś pójdzie nie tak…
— To nie wyłączymy go jednym przyciskiem — dokończyła za nią Maura, przesuwając dłonią po interfejsie.
Melian westchnął.
— Pierwszy rzeczywisty bodziec może być najważniejszy. Jeśli jego reakcja będzie defensywna, może wypracować schemat unikania kontaktu z otoczeniem.
— A jeśli nie? — spytał Northian, choć jego głos brzmiał, jakby znał już odpowiedź.
— Wtedy zacznie rozumieć, że istnieje poza symulacjami — odparł Melian.
Maura nie odwróciła wzroku od komory.
— Zaczynamy.
System komunikacyjny komory został przestawiony na emisję akustyczną. Dotychczas wszystkie bodźce, jakie odbierał, były przekazywane bezpośrednio do jego układu nerwowego – teraz miał usłyszeć coś innego. Coś prawdziwego.
Maura pochyliła się bliżej, przysuwając dłoń do panelu transmisyjnego. — Słyszysz mnie?
Jego powieki drgnęły. Po raz pierwszy od początku procesu jego organizm zareagował na coś, czego nie dostarczyła neurokapsuła. Maura nie odwróciła wzroku.
— Nie jesteś sam. Jego palce poruszyły się lekko w płynie.
RX13 natychmiast przetworzył dane. — Reakcja wykryta. Przetwarzanie aktywacji w obszarach odpowiedzialnych za rozpoznawanie głosu.
Galmena wstrzymała oddech, patrząc na powolną reakcję sensoryczną. — Jest świadomy.
Przez kolejne godziny dane były analizowane na bieżąco. Jego reakcje nie były jeszcze płynne – pojawiały się nagłe impulsy aktywności, czasem wzmożona stymulacja układu nerwowego, jakby jego umysł walczył o zrozumienie nowej rzeczywistości.
Northian spojrzał na Maurę, która nie przestawała mówić do niego, stopniowo wprowadzając kolejne komunikaty.
— Czy on w ogóle rozumie? — zapytał, przeglądając nowy zestaw danych.
Melian odpowiedział pierwszy.
— Nie chodzi o rozumienie. Chodzi o to, że po raz pierwszy przetwarza coś, czego nie da się symulować.
Jego oczy otworzyły się powoli, a źrenice dostosowały się do światła przesączającego się przez powierzchnię komory bioregeneracyjnej. Płyn wokół niego połyskiwał w rytmie subtelnych impulsów elektrycznych, regulujących jego stan fizjologiczny.
Jego mózg rozpoznawał dźwięki. Rozumiał język. Ale po raz pierwszy miał przed sobą kogoś, kto mówił do niego nie jako część zapisanej matrycy. Maura patrzyła na niego uważnie. W jego oczach pojawiło się coś nowego – nie tylko percepcja, ale analiza. Jego umysł nie musiał już rozpoznawać znaczenia słów, ale przetwarzał ich kontekst. Jego głowa lekko się uniosła.
— To rzeczywistość?
Galmena spojrzała na Meliana, który nie spuszczał wzroku z analizy aktywności neuronowej.
— Tak — odpowiedziała Maura spokojnie.
Northian wymienił spojrzenia z Melianem.
— Jego aktywność jest stabilna. Przetwarza bodźce w czasie rzeczywistym, nie tylko rekonstruuje je z pamięci.
Jego oczy skupiły się na Maurze.
— Jak długo tu byłem?
Maura nie odwróciła wzroku.
— Cztery miesiące.
W milczeniu analizował odpowiedź.
— A przedtem?
Melian powoli wypuścił powietrze.
— Nie było "przedtem". Dopiero teraz zaczynasz istnieć w rzeczywistości.
Jego źrenice zwęziły się, jakby szukał potwierdzenia w ich twarzach.
— Ale wiem, że język istniał, zanim ja go poznałem. Wiem, że świat istniał, zanim go zobaczyłem.
Maura przytaknęła.
— Tak. Ale teraz go doświadczasz. To jest różnica.
Northian przesunął palcami po interfejsie.
— Jego struktury poznawcze są w pełni funkcjonalne. Rozumie rzeczy, których nigdy nie widział.
Galmena odchrząknęła.
— To dobrze. Ale teraz pytanie brzmi… czy rozumie siebie?
Jego głowa drgnęła nieznacznie w ich stronę.
— Kim jestem?
Jego oczy pozostawały skupione na Maurze. W jego spojrzeniu nie było już tylko percepcji – była w nim świadoma analiza. Słuchał, ale też przetwarzał wszystko, co mówiła.
Maura wzięła spokojny oddech.
— Nie zawsze byłeś taki, jak teraz.
Jego źrenice zwęziły się, a fale impulsów w jego układzie nerwowym zarejestrowane przez RX13 wykazały gwałtowny wzrost aktywności.
— Co to znaczy?
Maura nie odwróciła wzroku.
— Byłeś człowiekiem. Trafiłeś na Veridię w stanie krytycznym. Twoje ciało nie mogło już funkcjonować. Obrażenia były zbyt rozległe.
Jego oddech przyspieszył. Z jego perspektywy nie znał fizycznego bólu, ale jego umysł, teraz w pełni dojrzały, szukał odniesień wśród wszystkich informacji, które przyswoił przez transmisje neuronowe.
— Więc moje ludzkie ciało… umarło?
Maura kiwnęła głową.
— Tak.
Przeanalizował to. Przez kilka sekund w ambulatorium panowała zupełna cisza. Jego spojrzenie przeszło z jednej osoby na drugą, jakby oceniał, czy mówią prawdę.
— Więc zostałem stworzony na nowo?
Maura pokręciła głową.
— Nie. Nie stworzyliśmy cię. Ocaliliśmy cię. Twoja świadomość nigdy nie została wymazana ani zmieniona – jedynie przeniesiona w nowe ciało.
Jego oddech wyrównał się.
— Czyli nadal istnieję.
— Tak. Ale musisz odnaleźć siebie w tej nowej formie.
Melian przyjrzał się reakcjom zapisywanym na interfejsie.
— Nie ma w nim lęku. Jest analiza. Akceptacja.
Jego spojrzenie znów skupiło się na Maurze.
— Czy moje nowe ciało różni się od poprzedniego?
— Tak. Twoje zdolności, twoja percepcja, twój sposób odczuwania świata – wszystko jest inne. Ale twój umysł jest nadal twój.
Jego oczy błysnęły lekko w bioluminescencyjnym świetle komory. — A więc muszę zrozumieć, kim jestem teraz.
Maura skinęła głową. — I w tym ci pomożemy.
– Northian, redukuj dawki leków. Wyciągamy go. – Zwróciła się do niego Galmena.
Dorosły veridianin leżał nieruchomo, jego ciało wydawało się spokojne, ale trzy mózgi pracowały na najwyższych obrotach, przystosowując się do nowych warunków życia. Northian, obserwując odczyty na monitorach, podszedł do sterownika pompy infuzyjnej i podajników leków, aby stopniowo wyprowadzić go z głębokiej hibernacji.
– To zajmie parę godzin – powiedział do Galmeny przez multikomunikator, jego głos był pełen skupienia. – Po wybudzeniu może być różnie z komunikacją.
Galmena, z drugiej strony linii, przekazała mu szczegółowe instrukcje, upewniając się, że wszystkie procedury są przestrzegane. W tym czasie Maura i Northian na zmianę czuwali nad postępami pacjenta. Maura z fascynacją obserwowała wykresy czynności ośrodkowego układu nerwowego, które zaczynały powracać do naturalnej normy.
Sala ambulatorium wypełniła się ostrym światłem, odbijającym się od zimnych, metalowych ścian. W tej pustce dźwięk wydawał się pulsować w jego głowie – rytmiczny, natarczywy, jak echo własnego serca bijącego w panice. Ból rozszedł się falą, gwałtowną i nieoczekiwaną, budząc go z uśpienia. W jednej chwili wszystko wróciło: zimno na skórze, napięcie w mięśniach, a przede wszystkim chaos myśli. Zielone oczy veridianina otworzyły się szeroko, jarząc się niepokojącym blaskiem. Jego źrenice boleśnie zwęziły się, a obraz przed nim zamazał się, jakby patrzył przez warstwę płynnego szkła. Zielony blask odbił się od metalowych ścian, a jego własne odbicie – groteskowe, obce – wpatrywało się w niego z jednej z nich. Jego ciało nagle wygięło się w łuk, a głęboki, gardłowy ryk wstrząsnął powietrzem. Wszystko było inne. Szorstka, gruba skóra pulsowała pod dotykiem, jakby nie należała do niego. Mięśnie drżały, obce i nienaturalne, odmawiając współpracy. Serce biło zbyt szybko, jakby próbowało wyrwać się z klatki piersiowej.
Szarpnął się, próbując usiąść, ale coś go trzymało. Kabel? Pas? Nie mógł rozróżnić. Wściekłość i desperacja eksplodowały w jego umyśle. Z całej siły pociągnął – metaliczne trzaski i rozrywający się materiał były jak sygnał alarmowy. Szarpanie przerodziło się w spazmatyczne ruchy. Elektrody na jego ciele odrywały się, zostawiając piekące ślady na skórze. Ostry ból nie zatrzymał go – był niczym w porównaniu z paraliżującym strachem.
–Procedury awaryjne! – krzyknęła Galmena, próbując zareagować na to, co działo się na jej oczach.
jego wzrok był zbłąkany, a ruchy gwałtowne i nieskoordynowane, jak u zwierzęcia w śmiertelnej pułapce, aż zderzył się z pobliskim monitorem. Huk eksplozji szkła i iskier rozległ się w sali. Ostre odłamki rozcięły jego skórę, a krew spłynęła po skroni. Ale nawet tego nie poczuł. Ból zlewał się z emocjonalnym chaosem. Jego oczyspoczęły na pierwszej osobie, która znalazła się w jego polu widzenia. Kobieta – silna, pewna siebie, ale dziwnie spokojna. Patrzyła na niego z czymś, co wyglądało jak… troska? Nie, to była prowokacja.
– Nie jesteś w niebezpieczeństwie! – zawołała, podnosząc ręce w uspokajającym geście.
Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, szarpnął kabel podtrzymujący zasilanie, powodując krótkie spięcie. Światła zamigotały, a dźwięk alarmu wypełnił pomieszczenie. Każdy jego gest świadczył o desperacji. Rzucił się w jej stronę, przewracając metalowy stolik, którego zawartość – narzędzia medyczne i leki w szklanych ampułkach rozsypały się na podłodze.
Jego ruchy były gwałtowne, nieskoordynowane, jakby ciało nie zdążyło jeszcze nauczyć się nowych zasad. Pazury, które kiedyś były palcami – wbiły się w jej ramię, rozrywając materiał i skórę. Jej krew trysnęła na jego twarz, a zapach żelaza uderzył go jak kolejny cios, ale to nie przyniosło ulgi. Tylko więcej chaosu.
– Dosyć! – warknęła kobieta, jej oczy rozbłysły fioletowym blaskiem. W jednej chwili jego ciało uniosło się w powietrze, jakby niewidzialna siła wyrwała go z własnego gniewu. Ryk bólu wydobył się z jego gardła, gdy został przyciśnięty do ściany. Czuł, jak niewidzialna, potężna siła trzyma go w miejscu. Jej głos – donośny, pełen gniewu i determinacji – przebił się przez hałas w jego głowie.
–Przestań! – krzyknęła, zaciskając dłoń, by zwiększyć nacisk. – Przeprowadziliśmy proces readaptacji, aby cię ocalić – jej głos drżał od gniewu i wysiłku. – Nie zmarnuj tego na własną destrukcję!
Słowa docierały do niego, ale nie znajdował od razu odpowiedzi. Jego umysł walczył – z bólem, z chaosem, z własną tożsamością. Z jego gardła wydobył się dźwięk bardziej przypominający ryk dzikiej bestii niż istoty rozumnej. Telekinetyczny nacisk sprawił, że jego ciało zaczęło się poddawać, ale wciąż walczył, szarpiąc się w próżni. Na jego twarzy malowała się mieszanina bólu i czystej wściekłości.
Siła telekinezy zaczęła słabnąć, a jego ciało opadło na podłogę. Był wycieńczony. Każdy oddech palił płuca, a drżące mięśnie zdawały się krzyczeć o odpoczynek. Spojrzał na kobietę – jej ramię krwawiło, ale ona się nie cofnęła. Jej oczy spoglądały na niego z czymś, co przypominało… współczucie?
Chwytając się za ramię, by zatamować krwawienie, zbliżyła się do niego ostrożnie. Czuła, jak napięcie między nimi osiąga punkt krytyczny. Nie mógł już dłużej walczyć. W jego oczach zebrały się łzy, a cichy jęk wydobył się z jego gardła. Czuł się jak zwierzę, które zostało stworzone, by niszczyć.
– Musisz się uspokoić – powiedziała spokojnie, choć w jej głosie pobrzmiewała stanowczość. – Nie jesteś tu sam. Pomogę ci, ale musisz mi zaufać.
Mężczyzna rzucił jej spojrzenie pełne gniewu i bólu. Jego oddech był płytki, niemal chrapliwy, a każde drgnięcie mięśni sugerowało gotowość do kolejnego ataku. Maura wiedziała, że zwykłe słowa nie wystarczą. Musiała sięgnąć głębiej, ale zanim mogła to zrobić, potrzebowała jego zgody. W końcu jednak odwrócił wzrok, jakby w wewnętrznej walce, i powoli skinął głową. To jedno małe przyzwolenie, niemal niezauważalne, było dla niej wszystkim. Maura skupiła się, wyciągając swoją świadomość w jego stronę. Bariera jego umysłu była szorstka, chaotyczna – jak nierówny mur zbudowany w pośpiechu. Czekała, aż otworzy dla niej wąską szczelinę, a gdy poczuła jego nieśmiałą zgodę, wniknęła delikatnie, jak najciszej i najbardziej ostrożnie, jak tylko mogła. Starała się, by jej myśli były łagodne i spokojne.
Jego umysł był polem bitwy. Rozdzierające obrazy bólu i strachu napływały falami. W centrum tego wszystkiego była jego własna świadomość, przerażona, zdezorientowana.
– To boli… – jego głos w jej umyśle był złamany, niemal dziecinny. – Dlaczego to boli?
– Bo przeszedłeś coś, czego nie powinieneś nigdy doświadczyć, – odpowiedziała, starając się tłumić własne emocje, by go nie przytłoczyć. – Ale teraz jesteś bezpieczny. Tu nie ma już bólu.
Czuła, jak powoli, z trudem, jego napięcie zaczyna opadać. Ramiona, które wcześniej były napięte jak u przestraszonego zwierzęcia, zaczęły się rozluźniać. Jego drżący oddech stawał się głębszy, bardziej równomierny.
– Mogę ci zaufać? – zapytał w końcu, jego głos był pełen niepewności.
– Możesz. – odpowiedziała natychmiast, z całą siłą swojej determinacji. – Nie jesteś sam.
Galmena podeszła bliżej. – Twój umysł potrzebuje czasu, żeby się dostosować. Byłeś na skraju śmierci. Twoje wspomnienia mogą wrócić, ale teraz musisz odpocząć.
Mężczyzna opadł na kolana, chwytając się za głowę. Z jego ust wydobył się głęboki, przeciągły jęk, jakby cała rzeczywistość waliła mu się na głowę. Maura przyklękła obok niego, kładąc dłoń na jego ramieniu.
– To nowy początek – powiedziała cicho. – Możesz go przyjąć albo zniszczyć. Wybór należy do ciebie.
Galmena klęczała na podłodze, przeszukując rozsypane ampułki. Jej ruchy były szybkie, ale precyzyjne, jakby każda sekunda miała znaczenie. Sterylne igły, fiolki ze środkami stabilizującymi – wszystko było rozsypane w chaotycznym nieładzie. Krew Maury wsiąkała w materiał jej ubrania, ale wiedziała, że priorytetem było teraz opanowanie sytuacji.
— Gdzie to jest… — zaklęła przez zaciśnięte zęby, odrzucając rozbite fiolki na bok.
Znalazła. Przezroczysta ampułka lśniła w zimnym świetle, a napis na etykiecie potwierdzał, że to jeden z silnych stabilizatorów neurologicznych, stosowanych w przypadkach ekstremalnych reakcji neuroprzekaźników. Wzięła głęboki oddech, chwytając jedną z nierozbitych strzykawek. Jej ręce pozostały pewne, nawet gdy napięcie w pomieszczeniu pulsowało jak napięta struna.
Mężczyzna klęczał na podłodze, jego oddech był płytki, drżący, ale gniew w jego oczach już przygasł. Maura, choć wyczerpana, nie cofnęła się ani o krok. Wciąż była gotowa zareagować, jeśli sytuacja by tego wymagała, ale teraz jej głos brzmiał inaczej – nie był już ostrą komendą, lecz czymś, co mogło przebić się przez jego zdezorientowany umysł.
— Musisz mu mówić co robisz. — rzuciła cicho, nie odrywając wzroku od niego.
— Wiem, — Galmena błyskawicznie napełniła strzykawkę. — Ale nie możemy po prostu podać mu tego na siłę. Działa gwałtownie, a w jego stanie możemy wywołać jeszcze większą panikę.
— Posłuchaj mnie. — Jej głos był spokojny, ale stanowczy. — To, co teraz czujesz, to skutek destabilizacji po readaptacji. Twój organizm nie wie jeszcze, jak wrócić do równowagi. Pozwól nam ci pomóc.
Zadrżał. Jego dłonie zacisnęły się w pięści, ale nie podniósł się z miejsca. Nie wiedział, czy może im zaufać. Nie wiedział, czy może zaufać sobie.
Jego spojrzenie padło na Galmenę, potem znów na Maurę. Widział, że ona się go nie boi. Nie chciała go kontrolować. Chciała mu pomóc. Ta świadomość wywołała w nim coś nowego – coś, czego nie potrafił nazwać.
— Co to jest? — zapytał, patrząc na strzykawkę.
— Stabilizator. Zatrzyma to, co się teraz dzieje — wyjaśniła Galmena. — Nie otępi cię. Po prostu pozwoli twojemu umysłowi zsynchronizować się z ciałem. – Nie odpowiedział od razu. Znowu zacisnął dłonie, ale tym razem nie z gniewu. W końcu, powoli, skinął głową.
Galmena nie zwlekała. Umiejętnym ruchem wbiła cienką igłę w jego ramię, a chłodna substancja rozeszła się po jego organizmie. Wstrzymał oddech, spodziewając się czegoś gwałtowniejszego, ale to, co poczuł, było inne – jakby ktoś przywracał jego myślom spójność. Mięśnie, napięte jak stalowe liny, zaczęły się rozluźniać. Nie od razu, ale powoli, warstwa po warstwie. Jeszcze przed chwilą chciał wyrwać się z tego miejsca, teraz po raz pierwszy od przebudzenia miał wrażenie, że rzeczywistość przestaje go przytłaczać.
— Powinno zacząć działać w ciągu kilku minut — powiedziała Galmena, wyrzucając pustą strzykawkę do sterylnego pojemnika. — Jeśli poczujesz cokolwiek niepokojącego, musisz nam powiedzieć.
Przymknął oczy na kilka sekund. Nadal czuł, jak przeciążone zmysły walczą z resztkami napięcia, ale to już nie była brutalna, chaotyczna siła. Bardziej… uporządkowana.
— Lepiej mi — wymamrotał w końcu. — Ale… nadal czuję się obcy we własnym ciele.
Maura skinęła głową.
— To normalne. — Jej głos był spokojny, ale pewny. — Twoje ciało i umysł jeszcze się nie zsynchronizowały. Ale to nie znaczy, że zostaniesz w tym stanie na zawsze.
Spojrzał na nią. Jeszcze przed chwilą był gotowy rozerwać każdego, kto stanie mu na drodze. A teraz siedział tu, słuchając jej głosu, który – mimo całego napięcia sytuacji – miał w sobie coś kojącego.
Nie musiał nic mówić. Wiedział, że Maura to rozumiała.
Maura odwróciła się do konsoli i dezaktywowała system ochronny. Światła przestały migotać, alarmy ucichły, pomieszczenie zaczęło wracać do normalności. Galmena spojrzała na nich oboje. Wciąż zachowywała ostrożność, ale w jej spojrzeniu było widać cień ulgi.
Maura oparła głowę o ścianę, czując, jak napięcie powoli opuszcza jej ciało. Spojrzała na niego i powiedziała spokojnie:
— Wojownicy nie rodzą się gotowi. Uczą się kontroli. I ty też musisz się tego nauczyć.
Nie wiedział, czemu jej słowa zapadły w nim tak głęboko. Ale po raz pierwszy od przebudzenia miał wrażenie, że nie jest sam.
Drzwi do sali ambulatorium rozsunęły się gwałtownie, uderzając o ściany z metalicznym brzękiem. Northian wbiegł do środka, a jego oczy błyszczały od niepokoju. Zatrzymał się gwałtownie, widząc chaos, który zastał – rozbity monitor, przewrócone meble i rozsypane narzędzia medyczne. Jego wzrok natychmiast przyciągnęła Maura, która siedziała na podłodze, opierając się o ścianę, jedną ręką uciskając krwawiącą ranę na ramieniu.
– Co tu się wydarzyło?! – zawołał, rzucając się w jej stronę.
Maura uniosła głowę, a jej spojrzenie było jednocześnie zmęczone i pewne.
– A jak myślisz? Nie poszło tak gładko, jak zakładaliśmy.
Northian przeniósł wzrok na mężczyznę, który siedział w rogu sali, skulony, z twarzą ukrytą w dłoniach. Jego ciało wciąż drżało, jakby walczył z wewnętrznymi demonami, ale wyglądał na znacznie spokojniejszego niż wcześniej. Galmena stała niedaleko, w ręku trzymając tablet, na którym analizowała dane biometryczne.
– Wygląda na to, że przeszedł intensywny epizod psychotyczny – powiedziała, nie odrywając wzroku od wyświetlacza. – Jego organizm walczył, jakby był zagrożony.
Northian przyklęknął obok Maury, szybko oceniając jej stan. Jego dłonie sprawnie sięgnęły po zestaw medyczny. – Dlaczego nie wezwałyście wsparcia?
– Nie było czasu – odparła Maura, syknęła cicho, gdy Northian zaczął opatrywać jej ramię. – Musieliśmy działać na miejscu. Przycisnęłam go do ściany, zanim zrobi coś sobie lub komuś innemu.
Northian spojrzał na nią z dezaprobatą, ale nic nie powiedział. Jego dłonie poruszały się sprawnie, zamykając ranę i tamując krwawienie.
– Dlaczego komunikacja została odcięta? – zapytał w końcu, spoglądając na zjednaną.
– Pacjent w szale zerwał kabel zasilający i wywołał spięcie w systemie. Musimy to naprawić, zanim dojdzie do kolejnych komplikacji. – Galmena spojrzała na Maurę. – Ale to nie jest teraz najważniejsze. Jego stan stabilizuje się, ale potrzebujemy więcej danych, by zrozumieć, co dokładnie wywołało tak silną reakcję.
Northian wstał, odwracając się do skulonego chłopaka. Jego wzrok zmiękł, choć nadal biła z niego ostrożność. – To nie jego wina. Najwyraźniej to proces readaptacji, robimy to pierwszy raz. Musimy być przygotowani na takie sytuacje w przyszłości.
Maura westchnęła, powoli podnosząc się z podłogi. – Nie chodzi o przygotowanie. Chodzi o to, jak daleko możemy się posunąć, zanim coś w nim pęknie na dobre.
Northian zwrócił się do niej z powagą, a jego dłoń spoczęła na jej zdrowym ramieniu. – Wróć do siebie. Odpocznij. Zajmę się tutaj wszystkim.
Maura spojrzała na niego, niechętnie przytakując. Wiedziała, że miał rację, ale czuła ciężar odpowiedzialności, który trudno było odłożyć na bok. Galmena ruszyła do pracy, porządkując salę i przywracając podstawowe systemy do działania.
Northian pochylił się jeszcze raz nad pacjentem, który teraz powoli uniósł głowę. Jego wzrok spotkał się z nim, a w jego oczach widać było mieszankę wstydu, bólu i wdzięczności.
– To był ciężki dzień dla wszystkich – powiedział łagodnie. – Ale jutro będzie lepiej.
Były człowiek nie rozumiał jeszcze swojego miejsca w tej nowej rzeczywistości, ale wiedział jedno – jego świat zmienił się na zawsze. Leżał na łóżku w ambulatorium, podświetlane panele emitowały przytłumione światło, a powietrze pachniało sterylnością i czymś, co nieprzyjemnie drażniło jego zmysły. Czuł swoje ciało – każdą najmniejszą zmianę napięcia mięśni, pulsowanie trzech mózgów, świadomość, że nie jest tym, kim był wcześniej. Zamknął oczy, ale sen nie nadchodził. Był w stanie półświadomości, zbyt przytomny, by odpłynąć, zbyt otępiały, by wstać.
Przez pierwsze dni po wybudzeniu milczał. Mózgi działały na najwyższych obrotach, analizując otoczenie, bodźce, dźwięki, ruchy innych Veridian wokół niego. Był świadkiem rozmów, ale nie uczestniczył w nich. Słuchał. Northian był rzeczowy. Zwięzły. Nie próbował wciągnąć go w rozmowę, a jedynie przekazywał najważniejsze informacje.
— Musisz pić więcej wody. Twój metabolizm jest szybszy niż wcześniej.
— Twoje mięśnie będą czuły się przeciążone. To normalne.
— Kiedy będziesz gotowy, musimy ocenić twoją percepcję sensoryczną.
nie odpowiadał.
Maura była inna. Nie naciskała, ale było w niej coś, co sprawiało, że czuł jej obecność. Czasami zatrzymywała się przy jego łóżku dłużej niż trzeba było. Nie mówiła nic. Ale jej obecność… czuł ją na poziomie, którego nie potrafił jeszcze nazwać.
Galmena analizowała jego parametry, badała zmienność fal mózgowych, monitorowała adaptację układu nerwowego. Czasami mówiła do siebie, czasami do RX13. Czasami do niego.
— Twoje reakcje są… nieregularne. Układ limbiczny nieustannie dostosowuje się do bodźców.
— Twój puls jest podwyższony, ale nie wynika to z zagrożenia. Stres? Strach? Nie możemy tego jednoznacznie określić.
— Będziesz potrzebował czasu. I to było coś, co słyszał najczęściej.
„Będziesz potrzebował czasu.” Ale ile?
Trzeciego dnia pozwolono mu wstać. To, co kiedyś było naturalne, teraz było wyzwaniem. Pierwsza próba skończyła się niemal upadkiem. Jego nogi były silne, ale nieposłuszne. Instynkt mówił jedno, ciało – drugie. Musiał uczyć się na nowo, jak chodzić, jak równoważyć ciężar, jak oddychać, jak istnieć.
Maura podała mu rękę. — Nie pomogę ci wstać. Ale jeśli się zachwiejesz, będę tu.
Spojrzał na nią z niezrozumieniem. Dlaczego po prostu go nie podniosła?
— Musisz sam odnaleźć równowagę. Zacisnął szczęki. To brzmiało jak coś, co mówi się komuś, kto ma kontrolę, a on jej nie miał. Przyjął pomoc Northiana. Nie spojrzał na niego, gdy poczuł jego silny uchwyt podtrzymujący go na chwilę, ale było to lepsze niż upadek. Nie powiedział ani słowa.
Dwie doby potem otworzył oczy i tym razem nie czuł już tej samej obcości. Świat wokół niego był ten sam, a jednak inny. Kolory wydawały się głębsze, dźwięki miały dodatkową warstwę, której wcześniej nie zauważał, a sam czas zdawał się płynąć w sposób, którego nie potrafił jeszcze określić. Nie bał się już tego.
Zacisnął dłoń na krawędzi łóżka i powoli uniósł się do pozycji siedzącej. Ciało odpowiedziało natychmiast – nie było w nim ociężałości, nie było bólu. Było… gotowe.
Maura stała przy panelu, jej sylwetka wyprostowana, ruchy płynne, ale nie przesadnie ostrożne. Zauważyła, że się poruszył, ale nie skomentowała tego.
— Śledziłem własny puls — odezwał się cicho, sprawdzając, czy jego głos nadal brzmi tak samo. Brzmiał. Był jego, choć wyczuwał w nim inne rezonanse. — Jest… idealnie stabilny.
Maura odwróciła się do niego i skrzyżowała ręce na piersi.
— Nic dziwnego. Jesteś zoptymalizowany.
Pokiwał głową, zastanawiając się nad tym słowem. Zoptymalizowany. Nie wzmocniony. Nie ulepszony. Zoptymalizowany.
— Każdy ruch, który wykonuję, jest… naturalny. Ale nie dlatego, że jestem do niego przyzwyczajony. Naturalny w sposób, w jaki nigdy wcześniej nie odczuwałem swojego ciała.
Maura uniosła lekko podbródek, jakby czekała na rozwinięcie myśli.
— To cię przeraża?
Zastanowił się.
— Nie.
Zsunął nogi na podłogę i poczuł, jak struktura materiału reaguje na jego ciężar, dopasowując się do nowych parametrów jego ciała.
— Jest w tym coś… pociągającego.
Po raz pierwszy od jego przebudzenia Maura uśmiechnęła się lekko, niemal niezauważalnie.
— Oto pierwszy krok.
Spojrzał na swoje dłonie, obracając je w świetle i przyglądając się fakturze swoich łusek. Wyczuwał pod nią coś więcej – sieć impulsów, subtelnych mikroregulacji, mechanizmów, które teraz były jego częścią.
— Nie jestem już człowiekiem.
— Nie — przytaknęła Maura.
— Ale nie jestem jeszcze w pełni Veridianinem.
— Jeszcze nie.
Przesunął językiem po podniebieniu, przyzwyczajając się do nowych odczuć.
— To ekscytujące.
Tym razem Maura nie odpowiedziała od razu. Pozwoliła, by słowa zawisły w przestrzeni.
W końcu się odezwała.
— A więc przestajesz pytać, „co teraz”?
Uśmiechnął się lekko.
— Nie. Nadal pytam. Ale teraz chcę znać odpowiedź.
Maura pochyliła głowę, a potem skinęła dłonią w stronę drzwi.
— W takim razie chodź. Świat czeka.
usiadł na tarasie ambulatorium, pierwszy raz poza sterylną przestrzenią medyczną. Niebo było inne. Inne niż to, które pamiętał. Ale skąd to wiedział? Patrzył, jak Veridianie unosili się w powietrzu, ich ruchy były płynne, naturalne. On nie potrafił. Czuł się uwięziony w ciele, które mogło zrobić więcej, niż on potrafił sobie wyobrazić, lecz nie czuł strachu.
— Myślisz o czymś konkretnym?
Głos Maury dotarł do niego spokojnie, jakby była tu już od dłuższego czasu i jedynie czekała, aż sam zdecyduje się mówić.
— Niebo. — Spojrzał w górę, pozwalając sobie na dłuższą chwilę milczenia. — Jest inne.
Maura usiadła obok, nie próbując naruszyć jego przestrzeni.
— Inne niż jakie?
Zmarszczył brwi, ale nie spojrzał na nią.
— Nie wiem. Po prostu wiem, że nie jest takie samo.
— To oznacza, że twoja percepcja się dostosowuje.
Zamrugał, próbując uchwycić myśl, której jeszcze nie rozumiał.
— To dziwne uczucie. Jakbym pamiętał rzeczy, których nigdy wcześniej nie doświadczałem. Jakbym rozumiał coś, czego jeszcze nie znam.
— Bo właśnie to się dzieje.
Odwrócił się do niej, jego spojrzenie było skupione, intensywne.
— Jak długo to potrwa?
Maura wzruszyła ramionami.
— Nie wiem. Może dni. Może lata.
Zacisnął dłonie na kolanach, obserwując, jak Veridianie unosili się w powietrzu, ich ruchy były naturalne, płynne, jakby grawitacja nie miała nad nimi takiej władzy jak nad nim.
— Nie potrafię tego zrobić.
— Jeszcze nie potrafisz tego zrobić.
Westchnął, przechylając głowę do tyłu. — Nie boisz się, że mogę nigdy się tego nie nauczyć?
— Nie.
Spojrzał na nią, ale jej twarz pozostała spokojna, jakby naprawdę nie rozważała tej możliwości.
— Dlaczego?
Maura oparła się o poręcz, patrząc w dal, jakby szukała odpowiednich słów.
— Bo ty też się tego nie boisz.
Nie odpowiedział od razu. Przetrawił te słowa, pozwolił im wybrzmieć w myślach.
Nie, nie bał się. Był ciekawy, a to było coś znacznie większego. Nie miał pojęcia, co go do tego skłoniło. Może to było to niebo – inne, obce, a jednocześnie znajome. Może obserwacja Veridian, dla których ruch był tak naturalny, jak oddychanie. A może po prostu poczuł, że nadszedł moment, by przekroczyć kolejną granicę.
Wstał płynnie, niemal zbyt płynnie, co samo w sobie było dziwnym doświadczeniem. Jego ciało zdawało się nie mieć oporu, którego się spodziewał. Gdy postawił pierwszy krok, ruch wydawał się zbyt precyzyjny, zaczął biec. Maura podążyła za nim natychmiast, choć nie było w tym pośpiechu, raczej świadoma kontrola.
— Nie przeszarżuj — rzuciła, utrzymując dystans, ale uważnie obserwując każdy jego ruch.
Nie odpowiedział, bo był zbyt pochłonięty samym sobą. Każdy krok, każde napięcie mięśni było inne niż w ludzkim ciele, ale nie czuł się niezdarnie. Wręcz przeciwnie. Z każdym metrem przyspieszał, aż jego nogi niemal nie dotykały podłoża.
Spróbował odbić się od balustrady.
I przez krótką chwilę, krótką, ale wyraźną, poczuł, że jest lżejszy.
Nie uniósł się wysoko, ale to nie miało znaczenia – chodziło o impuls, o zrozumienie mechanizmu. Wiedział, że to możliwe.
Gdy wylądował, nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
— Widziałam — powiedziała Maura, spoglądając na niego.
— Coś zrobiłem, prawda?
— Tak. I to znaczy, że możesz zrobić więcej.
Zawahał się.
— A jeśli przesadzę?
— Dlatego tu jestem.
Nie był pewien, czy odpowiedziała tak, by go uspokoić, czy by przypomnieć mu, że go pilnuje. Ale to nie miało znaczenia.
Zrobił kolejny krok, a potem następny. Przesunął ciężar ciała do przodu i zrozumiał, że nie zamierza przestać.
Nie od razu spróbował ponownie. Przez chwilę po prostu stał, czując napięcie w mięśniach, analizując wszystko, co właśnie zrobił. Wiedział, że nie był jeszcze gotowy na pełną kontrolę, ale to nie powstrzymywało w nim narastającej fascynacji.
Maura podeszła bliżej, jej ruchy były płynne, swobodne, ale jednocześnie uważne. Nie była nachalna, ale czuł jej obecność – stałą, wyważoną, jakby gotową na każdą ewentualność.
— Wiesz, że nie musisz się spieszyć — powiedziała, przyglądając mu się uważnie.
Odwrócił się do niej, wciąż czując dziwne napięcie pod skórą, jakby coś w jego nowym ciele czekało na pełne przebudzenie.
— To nie o pośpiech chodzi — odparł cicho. — Po prostu… nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego.
Maura przekrzywiła głowę, jakby analizowała jego słowa.
— Co dokładnie?
Spojrzał w górę, na Veridian unoszących się nad miastem. Ich sylwetki były eleganckie, ruchy perfekcyjnie zsynchronizowane z grawitacją – a raczej jej brakiem.
— To, że moje ciało nie jest ograniczeniem. Teraz… — Przetarł dłonią twarz, jakby szukał właściwych słów. — Czuję, że mogę więcej, ale nie wiem jeszcze jak. To jak posiadanie nowego zestawu zmysłów i brak instrukcji obsługi.
Maura kiwnęła głową.
— To minie. Twój mózg – wszystkie trzy – przyzwyczają się do tego, co może ciało. Adaptacja to kwestia czasu, a czas mamy.
Zmrużył lekko oczy, przyglądając się jej twarzy.
— Jesteś tego pewna?
Uśmiechnęła się kącikiem ust, ale jej spojrzenie było poważne.
— Byłam w twoim miejscu. Nie w ten sam sposób, ale… wiem, jak to jest budzić się w ciele, które wydaje się twoje, a jednak nie do końca.
Zacisnął palce na balustradzie tarasu.
— Jak sobie z tym poradziłaś?
Maura nie odpowiedziała od razu. Jej wzrok powędrował gdzieś w bok, jakby sięgała po wspomnienia sprzed lat.
— Nie poradziłam sobie od razu — powiedziała w końcu. — Było we mnie coś… co nie chciało zaakceptować nowej rzeczywistości. Nie była taka, jaką sobie wyobrażałam. Myślałam, że mogę po prostu wrócić do tego, kim byłam wcześniej.
— I co się zmieniło?
Spojrzała na niego.
— Zrozumiałam, że nie chodzi o to, by wracać do starego. Chodzi o to, by nauczyć się nowego.
Zamyślił się nad jej słowami.
— Może to właśnie mnie fascynuje — przyznał po chwili. — To, że nie ma już żadnych barier. A przynajmniej takich, które znałem.
Maura przyjrzała mu się uważniej.
— Ale one nadal są. Nie fizyczne, ale mentalne. Możesz wyczuwać więcej, ale czy wiesz, co z tym zrobić?
Opuścił wzrok na swoje dłonie, szukając odpowiedzi.
— Więc najpierw musisz się tego nauczyć.
Westchnął, ale nie było w tym frustracji. Była to raczej akceptacja faktu, że rzeczywistość nie zmienia się tak szybko, jakby tego chciał.
— Więc od czego zaczynamy?
Maura uśmiechnęła się lekko, ale w jej oczach błysnęła iskra wyzwania.
— Od podstaw.
Przesunęła się płynnie w bok, unosząc dłoń.
— Spróbuj mnie dosięgnąć.
Zmarszczył czoło.
— Przecież mogę do ciebie podejść.
— Nie tak. — Cofnęła się jeszcze o krok. — Użyj swojego ciała w sposób, do którego nie jesteś jeszcze przyzwyczajony. Nie skupiaj się na tym, jak to robiłeś wcześniej. Poczuj, jak się poruszasz teraz.
Patrzył na nią przez chwilę, analizując jej słowa, zanim instynkt wziął górę. Odbił się lekko od podłoża, starając się nie myśleć o ruchu jak o czymś, co wymaga siły – ale o czymś, co wymaga intencji.
Jego ciało zareagowało szybciej, niż się spodziewał.
Zanim zdążył to w pełni zrozumieć, jego nogi ledwie dotknęły podłoża, a on znajdował się już bliżej niej.
Maura uniosła głowę, uśmiechając się z uznaniem.
— Całkiem nieźle.
Poczuł, jak kąciki jego ust również unoszą się lekko.
— To dopiero początek.
— Oczywiście, że tak.
— Więc… co teraz?
Maura odwróciła się i ruszyła w stronę otwartego tarasu, gdzie rozciągała się panorama Veridii.
— Teraz spróbuj za mną nadążyć.
Spojrzał na nią, a potem na przestrzeń przed nimi i wiedział, że nie odpuści.
Stanął na krawędzi platformy, czując pod stopami twardą, gładką powierzchnię. Powietrze było inne – gęstsze, pełne energii, która nieustannie przepływała przez miasto poniżej. Veridianie poruszali się pośród świateł, unosząc się lekko nad ziemią, jakby grawitacja była dla nich tylko sugestią.
Maura stała kilka kroków dalej, opierając się o barierkę. Jej fioletowe oczy uważnie go obserwowały.
— Spróbujesz? — zapytała spokojnie.
Spojrzał w dół. Kilka poziomów niżej rozciągały się szerokie przejścia i platformy, łączące różne sekcje kompleksu. Nie było tu wind, nie było schodów. Ruch odbywał się instynktownie, bez barier.
Zacisnął palce, czując napięcie w mięśniach.
— Jeśli skoczę, to…
— Jeśli skoczysz tak, jak człowiek, spadniesz — przerwała mu Maura. — Jeśli skoczysz jak Veridianin, dotrzesz tam, gdzie chcesz.
Obrócił głowę w jej stronę.
— Pomocne.
Uśmiechnęła się lekko, ale nie było w tym pobłażania. Zrobiła krok do tyłu, a potem po prostu… odbiła się. Nie był to zwykły skok – raczej płynne przejście do nowej trajektorii ruchu. Uniosła się w powietrzu, a potem opadła na niższą platformę, lądując bez wysiłku.
Stał tam przez chwilę, analizując wszystko, co przed chwilą zobaczył. Czuł, że jego ciało mogło więcej, niż podpowiadała mu logika. Maura spojrzała na niego z dołu.
— Przestań to rozkładać na czynniki pierwsze. Po prostu skocz.
Zamknął oczy na moment. Zrobił krok do przodu. Odbicie było instynktowne. Przez ułamek sekundy poczuł panikę – ciało uniosło się zbyt szybko, zbyt wysoko, jakby wyrwał się spod kontroli. Ale potem coś się zmieniło. Energia w jego mięśniach przestała walczyć. Poczuł, jak powietrze wokół niego przestaje być pustą przestrzenią, a staje się czymś, z czym może współpracować.
Lądowanie było twardsze, mniej płynne niż u Maury, ale nie upadł. Oparł się lekko na jednej nodze, amortyzując ruch, a potem wyprostował się, czując, jak adrenalina w nim pulsuje.
— Chyba zaczynam to rozumieć.
— Dobrze — skinęła głową. — Bo to dopiero początek.
Spojrzał na nią, a potem na kolejną platformę w oddali.
— To jak daleko mogę dojść?
Maura uniosła głowę, a w jej oczach pojawił się cień uśmiechu.
— To zależy tylko od ciebie.
Powietrze w Enthalii było czyste, gęste od subtelnych zapachów technologicznych miast, zmieszanych z naturalnym aromatem roślinności porastającej wyższe poziomy budynków. Przechodzili przez szeroki most łączący dwa sektory badawcze, a pod nimi rozciągały się podniebne alejki, po których swobodnie poruszali się Veridianie.
Maura szła obok, przyglądając mu się kątem oka.
— Jak się czujesz? — zapytała spokojnie.
— Nadal mam wrażenie, że to wszystko dzieje się zbyt szybko — odparł, koncentrując się na swoich krokach. — Ale jednocześnie… wszystko wydaje się znajome.
Nie minęło pięć sekund, gdy zahaczył stopą o niewielką szczelinę w podłożu. Nie byłoby to niczym niezwykłym, gdyby nie sposób, w jaki jego ciało zareagowało. Zamiast stracić równowagę, jego środek ciężkości automatycznie się przesunął. Mięśnie w dolnej partii ciała napięły się błyskawicznie, a coś za jego plecami przeciwdziałało upadkowi.
Stanął w miejscu, oszołomiony.
Coś było nie tak.
— Zrobiłeś to — powiedziała Maura, z lekkim uśmiechem.
— Co zrobiłem?
Wskazała na jego plecy.
— Użyłeś ogona.
Opuścił wzrok, jakby mógł go zobaczyć bez odwracania się. Dopiero teraz poczuł jego subtelny ruch, delikatne napięcie w dolnym odcinku kręgosłupa. Zrobił to… instynktownie.
— Nawet o tym nie pomyślałem.
— I dobrze — Maura zmrużyła oczy. — Bo to nie jest coś, czego musisz się nauczyć. To coś, co zawsze było w tobie.
Poruszył nim świadomie po raz pierwszy, testując nową równowagę. Było w tym coś niemal hipnotyzującego – sposób, w jaki każdy ruch wydawał się intuicyjny, jakby jego ciało i umysł już to znały.
Podniebne struktury Enthalii były arcydziełem architektury – nie były sztywne i geometryczne jak ludzkie miasta, lecz płynnie łączyły się z otoczeniem, pełne łagodnych kształtów, łączników i mostów zawieszonych wysoko nad poziomem gruntu.
Maura zatrzymała się u podnóża jednego z budynków.
— Zobaczmy, jak dobrze adaptujesz się do środowiska — powiedziała, wskazując w górę.
Przyjrzał się konstrukcji. Ściana była gładka, niemal niemożliwa do uchwycenia gołym okiem, ale jego wzrok wychwytywał ledwie widoczne punkty zaczepienia. Mięśnie same napięły się w gotowości.
Nie zastanawiając się długo, sięgnął w górę, a jego palce zacisnęły się na krawędzi, której jeszcze chwilę temu nie widział. Nogi automatycznie znalazły podparcie, a ciało ruszyło w górę w płynnych, pewnych ruchach.
Nie analizował tego. Nie liczył odległości. Po prostu się wspinał.
Każdy ruch był przemyślany przez instynkty, a nie przez świadomy umysł. Stopy znajdowały podparcie tam, gdzie normalnie nie powinno go być. Jego palce czuły mikrostruktury powierzchni. Po kilku sekundach był już na wysokości kilkunastu metrów. Przykucnął na gzymsie, czując ekscytację, jakiej nie czuł nigdy wcześniej.
Maura uniosła głowę i uśmiechnęła się lekko.
— Przystosowałeś się szybciej, niż myślałam.
W miarę jak oswajał się ze swoim nowym ciałem i jego możliwościami, w jego życiu zaczęło pojawiać się coś na kształt rutyny. Rankami testował swoje zdolności ruchowe i instynkty – wspinaczka, skoki, walka. Popołudniami angażował się w badania i pracę w ambulatorium, gdzie spędzał czas z Galmeną.
W laboratorium nie było miejsca na zbędne rozmowy. Praca była precyzyjna, a Galmena, choć życzliwa, nie miała w zwyczaju tracić czasu na konwenanse.
— Podaj mi skaner neurokomórkowy — rzuciła, nie odrywając wzroku od monitora, na którym wyświetlały się wyniki ostatnich analiz.
Sięgnął po urządzenie i podał je jej bez słowa. Dopiero po chwili zorientował się, że zrobił to szybciej, niż powinien.
Galmena uniosła wzrok, jej oczy przez chwilę badały go uważnie.
— Już zaczynasz przewidywać ruchy — zauważyła.
— Może. — Wzruszył ramionami, ale było w tym coś więcej. Przez ostatnie dni zauważył, że dostrzegał rzeczy szybciej, przetwarzał je inaczej.
— To nie jest „może” — odpowiedziała, wracając do pracy. — Twój układ nerwowy pracuje na wyższych częstotliwościach.
Przyjął to do wiadomości bez sprzeciwu.
Przez kolejne godziny pracowali nad analizami przypadków, przetwarzając dane pacjentów, oceniając wpływ regeneracji w warunkach stacji.
— Twój organizm adaptuje się szybko — powiedziała w pewnym momencie Galmena, przechodząc na temat jego własnego ciała. — Nawet szybciej, niż przewidywałam.
— Może dlatego, że nie walczę z tym, co się dzieje — odpowiedział, wpatrując się w holograficzny interfejs.
Galmena spojrzała na niego z uwagą.
— Wiele istot walczy z tym, czego nie rozumieją. Ty się dostosowujesz.
— Może to właśnie jest najłatwiejsze — stwierdził. — Może człowiek nigdy nie miał szansy dostosować się do tego, co go otacza, bo zawsze coś go ograniczało.
Galmena uśmiechnęła się kącikiem ust.
— Może.
Nie było więcej słów. Praca trwała dalej, a on, choć nieświadomie, coraz bardziej wtapiał się w jej rytm.
Stanął na skraju skalnej półki, czując pod stopami chropowatą powierzchnię kamienia.
Las rozciągał się pod nim jak ocean – falujące korony drzew, lśniące w bladym świetle bioluminescencyjnych roślin, były gęste, a jednocześnie nie tworzyły jednolitej powierzchni. Przestrzenie pomiędzy nimi otwierały się niczym tunele, prowadzące w głąb nieznanego. Powietrze było inne niż w mieście – czystsze, gęstsze, jakby przesycone czymś niematerialnym, co rezonowało z jego ciałem. To.
Było wszędzie – w lekkim wietrze muskającym jego skórę, w subtelnych drganiach powietrza, w samej fakturze skały, która wydawała się niemal oddychać pod jego stopami. To nie była już obca planeta. To nie było coś, na co patrzył z zewnątrz. To było częścią niego.
Maura stała nieco dalej, opierając się o jedno z drzew. Obserwowała go w milczeniu. Nie mówiła, ale nie musiała – wiedziała, że w końcu nadszedł ten moment.
— Coś czujesz? — zapytała spokojnie.
Veylin nie odpowiedział od razu. Zamknął oczy i pozwolił, by jego zmysły w pełni otworzyły się na to, co działo się wokół niego.
Nie był już związany z ziemią tak, jak kiedyś. To nie była kwestia siły ani techniki. Grawitacja nie była już absolutnym prawem – była umową, której warunki właśnie zaczął rozumieć.
Otworzył oczy. Nie zastanawiał się. Nie myślał. Po prostu pozwolił, by to, co czuł, stało się ruchem. Odepchnął się od skały. Na ułamek sekundy poczuł znajome przyciąganie, ten moment, w którym powinien zacząć spadać. Ale ono nie przyszło. Nie tak, jak się spodziewał.
Zamiast tego coś się zmieniło. Jego ciało nie runęło w dół – wygięło trajektorię lotu, jakby poddawał się prądom powietrza, jakby przestrzeń wokół niego nie była pustką, lecz czymś, co mogło go unieść.
Nie było gwałtownego przeciążenia, nie było wysiłku. Był ruch, ale nie opór. Jego ciało nie spadało. Jego ciało płynęło.
Skały pod nim oddaliły się, a on, zamiast runąć w dół, pozostawał zawieszony w przestrzeni. Nie na długo, nie w pełni – ale wystarczająco, by zrozumieć.
Kiedy w końcu opadł na niższą półkę skalną, nie było w tym sztywności czy niepewności. Lądowanie było niemal płynne, jakby jego ciało zdążyło się dostosować w ostatniej chwili.
Uniósł wzrok na Maurę. Stała w tym samym miejscu, ale teraz uniosła głowę, jakby w końcu zobaczyła coś, czego oczekiwała.
— Widzisz? — zapytała cicho.
Nie odpowiedział od razu. Jeszcze raz spojrzał na swoje dłonie, na otaczający go las, na przestrzeń, która jeszcze chwilę temu wydawała się wrogiem, a teraz była sprzymierzeńcem. Uśmiechnął się.
— Tak — odparł cicho. — Widzę.
Maura stanęła na skraju urwiska, jej sylwetka kontrastowała z ciemniejącym horyzontem lasu. Wiatr poruszał liśćmi wokół nich, niosąc w powietrzu zapach wilgotnej ziemi i chłodnego powietrza.
— Masz dolecieć ze mną do platformy biometrycznej Centrum Badawczego — oznajmiła bez cienia wątpliwości w głosie. — To twoje zadanie.
Veylin spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem, ale i ostrożnością.
— To nie jest jakiś wstęp do czegoś trudniejszego?
— To już jest trudne. — Jej oczy błysnęły fioletowym refleksem w półmroku. — Jeśli spadniesz, wrócisz na piechotę.
— Brzmi jak kara.
— Brzmi jak konsekwencja.
Veylin zerknął w stronę Centrum Badawczego. Platforma biometryczna znajdowała się wysoko, zawieszona nad jednym z wejść do podziemnego kompleksu. Droga na piechotę oznaczałaby konieczność wspinaczki po skalistych zboczach i gęstych konarach drzew.
— A co, jeśli w połowie drogi zacznę spadać? — zapytał, przeciągając się, jakby lekceważył trudność zadania.
Maura wzruszyła ramionami.
— To się dowiemy, ile masz w sobie instynktu przetrwania.
Nie odpowiedział od razu. Jego nowa fizyczność wciąż była dla niego polem do eksploracji. Veridianie unosili się z łatwością, jakby to nie była umiejętność, a ich naturalny stan istnienia. Spojrzał w dół. Potem w górę. Oddychał powoli i zamknął oczy, wsłuchując się w otoczenie. To nie był skok. To nie była siła. Chodziło o… harmonię. O wpasowanie się w otaczającą energię, o dostrojenie się do rytmu otoczenia.
Gdy otworzył oczy, Maura już lewitowała kilkanaście metrów nad ziemią, czekając na niego z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
— Nie każ mi długo czekać, Veylinie.
Poczuł znajome napięcie w mięśniach. To było jak wspinaczka, ale w powietrzu. Jego ciało uniosło się, choć początkowo niestabilnie. Musiał skorygować równowagę, ale nie było w tym żadnego wymuszonego wysiłku. To działo się samo.
Maura przekrzywiła głowę, widząc, jak stopniowo stabilizuje lot.
— I jak?
Spojrzał na nią, nie ukrywając satysfakcji.
— Dziwnie naturalne.
— Więc zobaczmy, czy to uczucie nie zniknie przy większej prędkości.
Odwróciła się i ruszyła.
Veylin zawahał się tylko ułamek sekundy. Potem podążył za nią, zostawiając las daleko poniżej.
Wieczorne światło filtrowało się przez przezroczyste panele ambulatorium, rzucając miękkie, rozproszone refleksy na ściany. W tym półmroku, pośród medycznej sterylności, panowała zaskakująca cisza. Wszystkie monitory były wyciszone, a jedynym dźwiękiem był delikatny szum systemów podtrzymujących optymalne warunki biologiczne.
Maura pojawiła się w progu bez zapowiedzi, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego – jej obecność była naturalna, niemal nieunikniona. Przekroczyła próg pewnym krokiem, ale w jej postawie nie było presji ani dominacji. Była tu, bo chciała. Bo musiała.
On siedział na łóżku, opierając się o chłodną ścianę. Wyglądał spokojnie, choć w tej ciszy kryło się coś więcej.
— Nie przeszkadzam? — zapytała cicho, choć wiedziała, że nie.
Podniósł na nią wzrok, przez chwilę przyglądając się jej z lekkim zaciekawieniem, jakby oceniał coś, czego wcześniej nie dostrzegał.
— Nie. Szczerze mówiąc, czekałem, aż przyjdziesz.
Maura przeszła kilka kroków, oparła się bokiem o sąsiednie łóżko, splatając ręce na piersi.
— Jak się czujesz? — W jej głosie nie było nic oficjalnego, żadnej medycznej analizy. To było pytanie osobiste.
Przez chwilę nie odpowiadał. Wzrok znów spoczął na jego dłoniach, na subtelnych różnicach w fakturze skóry, na drobnych refleksach światła odbijających się od powierzchni jego łusek.
— Szczerze? — Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. — Dziwnie. Ale nie tak, jak można by się spodziewać.
— Nie masz poczucia straty? — zapytała Maura, przechylając lekko głowę.
Zamyślił się na dłuższą chwilę, a potem powoli pokręcił głową.
— Myślałem, że będę miał. Ale… chyba uporałem się z żałobą w komorze bioregeneracyjnej. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Nie czuję pustki ani rozdarcia. To, kim byłem wcześniej, wydaje mi się tak odległe, jakby to było inne życie.
Maura obserwowała go uważnie.
— Nie boisz się, że kiedyś jednak to poczujesz? Że ta świadomość cię dopadnie?
— Może. — Wzruszył ramionami. — Ale jeśli tak, to znaczy, że będę gotowy. Na razie… mam wrażenie, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu.
Maura przysiadła na skraju łóżka naprzeciwko niego.
— To dość spokojna akceptacja jak na kogoś, kto przeszedł coś tak radykalnego.
— Może dlatego, że nie traktuję tego jak straty, a bardziej jak… ewolucję. — Jego oczy zabłysły w półmroku. — Może gdybym był człowiekiem, walczyłbym z tym, czym się stałem. Ale teraz? Po co walczyć z czymś, co jest nieuniknione?
Maura milczała przez chwilę, jakby ważyła jego słowa. Wreszcie uśmiechnęła się lekko i odchyliła głowę, spoglądając na niego z czymś, co można by nazwać uznaniem.
— Dobrze to rozumiesz, Veylinie.
To jedno słowo zawisło między nimi jak symbol ostatecznej akceptacji.
Jego uśmiech zniknął na moment, jakby próbował w pełni zrozumieć wagę tego, co właśnie powiedziała.
— Veylin… — powtórzył cicho. Nie brzmiało obco. Nie brzmiało źle. Brzmiało jak coś, co mogło należeć do niego.
— Podoba mi się to imię — powiedział cicho, jakby smakował każde słowo. — Pasuje do mnie.
Maura przyglądała mu się przez chwilę, oceniając jego odpowiedź.
— A twoje ziemskie imię? Pamiętasz je?
Veylin uniósł wzrok, gdy zadała to pytanie. Jego palce delikatnie przesunęły się po krawędzi medycznego panelu, jakby próbował skupić myśli. Przez chwilę w jego oczach pojawił się cień wahania, subtelny, niemal niezauważalny.
— Moje ziemskie imię… — powtórzył powoli, jakby sam dopiero teraz się nad tym zastanawiał.
Maura czekała w milczeniu, choć jej spojrzenie było uważne, przenikliwe.
Veylin zmarszczył brwi, próbując sięgnąć w głąb pamięci, ale tam, gdzie powinno być imię, znajdowała się pustka. Było coś, co wydawało się znajome, ale nieuchwytne, jak zapomniana melodia, której rytm nadal rezonował w podświadomości, ale której dźwięków nie dało się już odtworzyć.
— Nie pamiętam — powiedział w końcu. Jego głos nie drżał, nie było w nim paniki ani smutku, tylko zwykła, rzeczowa akceptacja.
Maura odchyliła głowę, jej fioletowe oczy zwęziły się lekko.
— Nic? Nawet fragmentu?
Veylin potrząsnął głową.
— Jest… puste miejsce. Jakby to imię nigdy do mnie nie należało.
Maura milczała przez dłuższą chwilę, a potem powoli skinęła głową.
— A jednak należało.
— Może. — Veylin wzruszył ramionami. — Ale już nie należy.
— Zapytałam nie bez powodu. — Maura skrzyżowała ręce na piersi. — Twoje ludzkie ciało… wciąż istnieje. Musimy zdecydować, pod jakim imieniem zostanie pochowane.
To była pierwsza rzecz, która go naprawdę zaskoczyła. Spojrzał na nią uważniej. Wziął głęboki oddech, choć nie miał pojęcia, dlaczego ta informacja wstrząsnęła nim bardziej, niż się spodziewał.
— I co zamierzacie z nim zrobić?
— Zostawić ci wybór. Jeśli nie pamiętasz swojego imienia, możemy nadać mu inne. Możesz zdecydować, gdzie powinno spocząć.
Veylin przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. — To… dziwne.
— Tak. — Maura westchnęła cicho. — Ale to twoja przeszłość. Nie pamiętasz jej, ale to nie znaczy, że nie istniała.
Veylin opuścił wzrok, jakby naprawdę musiał to przemyśleć.
— Więc muszę pochować samego siebie.
— Nie musisz. — Maura pochyliła się lekko w jego stronę. — Ale możesz, jeśli chcesz.
Zapadła cisza. Veylin czuł ciężar tej decyzji, ale nie w sposób, który go przytłaczał. To nie był żal. Nie było w tym rozpaczy. To była ciekawość, subtelna i nieuchronna, jak wszystko inne, co czuł od momentu przebudzenia w nowej formie.
— Chcę je zobaczyć — powiedział w końcu. — Chcę zobaczyć… siebie.
Maura skinęła głową, jakby właśnie tego się spodziewała.
— Dobrze. Ale nie musisz się spieszyć.
Veylin spojrzał na swoje dłonie, na światło odbijające się od łusek.
— Nie spieszę się. Po prostu… chcę wiedzieć.
Droga do improwizowanego prosektorium była cicha, ale nie martwa. Była wypełniona myślami, ukrytymi spojrzeniami, pytaniami, na które nie było prostych odpowiedzi. Maura szła pierwsza, jej ruchy były płynne, jak zawsze, choć tym razem nie było w nich typowej dla niej stanowczości. Veylin szedł za nią, ale nie czuł się jak ktoś, kto podąża – raczej jak ktoś, kto przebywa trasę, której wcześniej nie znał, ale czuł, że musi ją przejść.
Nie było tu sterylnego chłodu zaawansowanych medycznych komór – to miejsce było improwizowane, zorganizowane w jednym z zabezpieczonych pomieszczeń Centrum. Było funkcjonalne, ale beznamiętne. Tak, jak powinno.
Maura wprowadziła kod dostępu i drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Pomieszczenie było przygaszone, światło nie było ostre, a panele emitowały jedynie niezbędne spektrum. Veylin przesunął wzrokiem po wnętrzu. Było puste, z wyjątkiem jednego obiektu.
Na środku stała kapsuła stazy, jej wnętrze lekko podświetlone zimnym blaskiem. W środku spoczywało ciało tajemniczego człowieka.
Veylin podszedł powoli, nie odrywając wzroku od zamkniętej komory. Zatrzymał się tuż przy niej.
— Wygląda inaczej, niż sobie wyobrażałem — powiedział cicho.
— Bo już nie patrzysz na nie tymi samymi oczami — odparła Maura, stając obok niego.
Cisza rozciągnęła się między nimi. Veylin przyjrzał się twarzy dawnego siebie. Była spokojna, ale martwa w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości. Nie było tu snu, nie było zawieszenia, była jedynie pusta forma, której świadomość przeniosła się gdzie indziej.
Maura spojrzała na kapsułę i wcisnęła kilka poleceń na terminalu. Przez chwilę na wyświetlaczu pojawiły się schematy biomechaniczne, wykresy funkcji życiowych, a potem obraz ciała – w stanie, w jakim je znaleziono.
— Kiedy cię wydobyto… — zaczęła, ale zatrzymała się na moment, jakby chciała dobrać właściwe słowa. — Zostało z ciebie niewiele.
Hologram przedstawiał postać ludzką, ale tylko w najbardziej podstawowym sensie. Twarz była niemal całkowicie zdeformowana przez wysoką temperaturę – skóra spękana, popalona, przesiąknięta nanocząsteczkami z rozszczelnionego kombinezonu. Tylna część czaszki była wgnieciona, wskutek uderzenia o kokpit w trakcie przeciążeń. Oko… nie istniało. Jego miejsce zajmowała poszarpana, zwęglona tkanka, podobnie jak fragmenty policzka.
Skan przesunął się niżej.
— Złamana większość żeber, jedno z nich przebiło lewe płuco. Krwotok wewnętrzny, który zaczął się jeszcze zanim statek się rozhermetyzował. Oparzenia na ponad sześćdziesięciu procentach powierzchni ciała. Kości przedramienia roztrzaskane. Obie nogi złamane w trzech miejscach. Trzymał cię tylko rdzeń kręgowy… — Maura spojrzała na Veylina. — Nie byłoby żadnej regeneracji.
Veylin patrzył na obraz, ale nie czuł w nim siebie. Nie było w tym bólu, nie było straty, tylko obcy kształt, który kiedyś należał do kogoś, kim był.
— Ono nie mogło funkcjonować. — Jego głos był równy, prawie analityczny.
— Nie. — Maura zablokowała obraz i odwróciła się w jego stronę. — Przeszliśmy przez każdy scenariusz. Mogliśmy próbować odbudować je cybernetycznie, ale granica między ratowaniem a eksperymentem byłaby… nie do utrzymania.
Veylin nadal patrzył na kapsułę.
— Więc to było jedyne wyjście.
Maura skinęła głową.
— Jedyna droga naprzód.
— Dlaczego podjęliście tę decyzję? — zapytał w końcu. Jego głos był spokojny, ale nieobojętny.
Maura nie odwróciła wzroku od kapsuły.
— Bo śmierć była ostateczna. A my mieliśmy inne opcje.
Maura westchnęła cicho, jakby to pytanie ważyło więcej, niż mogła udźwignąć.
— Northian twierdził, że nie mieliśmy prawa decydować za ciebie. Że powinniśmy pozwolić ci umrzeć.
— Ale nie pozwoliliście.
— Nie. — Spojrzała na niego, jej fioletowe oczy błyszczały w przygaszonym świetle. — Nie jestem kimś, kto patrzy, jak ktoś umiera, jeśli mogę temu zapobiec.
— Nawet jeśli oznacza to zmianę wszystkiego?
— Zwłaszcza wtedy.
Veylin odwrócił się z powrotem do kapsuły.
— Czy to było konieczne?
Maura zmarszczyła czoło.
— Czy chcesz wiedzieć, czy moglibyśmy zrobić coś innego, czy chcesz usłyszeć, że zrobiliśmy to, co było słuszne?
— Chcę wiedzieć, czy gdybym nie był tym, kim jestem teraz… pozwolilibyście mi umrzeć.
Maura przez chwilę patrzyła na niego, jej spojrzenie było badawcze, jakby analizowała go nie tylko jako osobę, ale jako fenomen.
— Nie sądzę, żeby istniała jedna odpowiedź. Ale powiem ci jedno. Gdybyś był w pełni świadomy i miał wybór… nie podjęłabym decyzji za ciebie.
Veylin skinął lekko głową.
— Więc to nie była litość.
— Nie. — Jej głos był stanowczy. — To była szansa.
Zapadła cisza. Veylin patrzył jeszcze chwilę na resztki kogoś, kto kiedyś miał imię, którego już nie pamiętał. I po raz pierwszy nie czuł się rozdarty. Nie czuł lęku. Czuł, że ta forma… była tylko skorupą.
— To nie jestem ja.
Maura obserwowała go przez chwilę, jakby oceniała, czy to, co powiedział, rzeczywiście było prawdą.
— Nie — zgodziła się w końcu. — To już nie ty.
Veylin wziął głęboki oddech – Co teraz?
Maura spojrzała na kapsułę, potem na niego.
— Teraz ty decydujesz.
Veylin przez dłuższą chwilę milczał. Nie był pewien, co powinien czuć – czy powinien czuć cokolwiek. Ale kiedy myśl pojawiła się w jego głowie, wypowiedział ją, zanim zdążył się zastanowić.
— Czy ktoś… o tym wie? — zapytał cicho, nie odrywając wzroku od kapsuły. — Czy ja… miałem rodzinę?
Maura nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego przesunęła ręką po wyświetlaczu, aktywując dodatkowe dane.
— Twój statek nie miał żadnych personalnych oznaczeń poza identyfikatorami floty — powiedziała. — Nie mieliśmy dostępu do pełnej bazy danych ziemskich wojskowych. Sygnał ratunkowy, który odebraliśmy, był na niezarejestrowanej częstotliwości.
Veylin zacisnął szczęki.
— To znaczy, że nie mam nikogo?
Maura spojrzała na niego uważnie.
— To znaczy, że nie mamy potwierdzenia. Nie oznacza, że nie masz nikogo.
— Bo jeśli miałem… — Jego głos był cichy, ale stanowczy. — To nie ja powinienem o tym decydować. Jeśli ktoś tam jest, to oni powinni wybrać.
Maura skinęła głową.
— Rozumiem.
Veylin spojrzał na nią uważnie.
— Możecie to sprawdzić?
Maura przyjrzała mu się uważnie, jakby chciała wyczytać więcej, niż mówił.
— Możemy spróbować — powiedziała w końcu. — Jeśli chcesz, mogę uruchomić szerokopasmowe zapytanie w systemach dyplomatycznych, ale to ryzykowne. Nie wiemy, kto może odebrać tę informację.
Veylin spojrzał na kapsułę.
— Nie można po prostu wrzucić go do pustki i udawać, że nigdy nie istniał.
— Nie, nie można. — Maura położyła mu rękę na ramieniu. — Więc znajdziemy sposób.
Wiedział, że tego nie obiecałaby pochopnie.
— Dziękuję.
— Nie musisz dziękować. To twoja historia, Veylinie. A historie nie kończą się ot tak.
Gdy nadszedł moment prezentacji wyników, Galmena i Maura zajęły miejsce na środku sali konferencyjnej. Pomieszczenie było wypełnione naukowcami i badaczami z różnych dziedzin, którzy z niecierpliwością oczekiwali na te długo wyczekiwane wnioski. Projekcje holograficzne unosiły się nad stołem, przedstawiając kompleksowe schematy i modele struktur neuronalnych.
– Dziękuję wszystkim za przybycie – zaczęła Maura, jej głos był spokojny, ale pełen determinacji. – Dziś przedstawimy wyniki naszych badań nad procesem readaptacji człowieka po jego przejściu do pełnej formy Veridianina. Nasze analizy, przeprowadzone na podstawie danych DTI, pokazują, jak jego mózgi adaptują się do nowych wyzwań i jakie mechanizmy kompensacyjne uruchomił jego organizm.
Galmena kontynuowała, wskazując na holograficzną prezentację jego mózgów. – Jak widzicie, w niektórych obszarach doszło do reorganizacji połączeń nerwowych. Dzięki neuroobrazowaniu DTI udało nam się zaobserwować wzrost liczby aksonów w rejonach odpowiedzialnych za przetwarzanie sensoryczne i kontrolę ruchową, co tłumaczy jego poprawioną zdolność koordynacji i równowagi.
Kilku członków zespołu skinęło głowami, obserwując szczegóły przedstawione na hologramach. Jedna z kobiet siedzących przy stole, uniosła rękę.
– Czy te zmiany mogą mieć wpływ na jego zdolności poznawcze? Zastanawiam się, jak to wpłynie na jego reakcje na nowe bodźce.
Maura odpowiedziała z uśmiechem. – To bardzo dobre pytanie. Właśnie w tym celu przeprowadziliśmy testy neuropsychologiczne. Wyniki wskazują na poprawę zdolności adaptacyjnych, ale także na wzmożoną aktywność w obszarach odpowiedzialnych za procesy pamięciowe. Wygląda na to, że jego mózgi nie tylko uczą się nowych umiejętności, ale także tworzą bardziej efektywne strategie rozwiązywania problemów.
"Wynik badań", który siedział na końcu sali, wpatrywał się w holograficzne obrazy przedstawiające jego własny układ nerwowy. Słuchał uważnie, jak Maura i Galmena omawiają każdy szczegół jego readaptacji, jakby analizowały złożony mechanizm, który właśnie dopiero co zmontowały.
– Czy są jakieś niepożądane efekty uboczne? – zapytał Eran, neurobiolog, jeden z bardziej sceptycznych członków zespołu. – Wiemy, że tak głęboka neuroplastyczność może prowadzić do przejściowych zaburzeń poznawczych.
Galmena spojrzała na niego z uwagą. – Tak, to prawda. Zaobserwowano pewne trudności z integracją nowo nabytych zdolności w codziennym funkcjonowaniu, co czasami prowadziło do przejściowych dezorientacji. Na szczęście są one rzadkie i z czasem stają się mniej zauważalne.
Maura dodała, wskazując na kolejny model: – Oto mapa jego aktywności mózgowej podczas różnych zadań. Jak widzicie, obszary odpowiedzialne za percepcję przestrzenną i przetwarzanie bodźców sensorycznych są teraz bardziej aktywne, co wyjaśnia lepszą zdolność orientacji w terenie oraz bardziej precyzyjne posługiwanie się telekinezą.
W sali zapanowała cisza, gdy wszyscy przetwarzali te informacje. Veridianin, mimo że sam był obiektem tych badań, czuł mieszankę fascynacji i niepokoju. Wiedział, że proces, przez który przeszedł, jest wyjątkowy, ale słuchanie o sobie w tak chłodny, naukowy sposób, uświadomiło mu, jak wiele jeszcze nie wie o własnych możliwościach.
– Czy planujecie dalsze badania nad długoterminowymi efektami readaptacji? – zapytał technik, który zajmował się sprzętem do neuroobrazowania.
– Tak, ale najpierw chcemy skupić się na monitorowaniu stabilności uzyskanych wyników – odpowiedziała Galmena. – To, co udało nam się osiągnąć do tej pory, to dopiero początek. Nasze wnioski mogą być przełomowe nie tylko dla tego młodego mężczyzny, ale także dla wszystkich Veridian, którzy w przyszłości przejdą podobne transplantacje świadomości.
Maura przytaknęła. – Proces readaptacji jest bardzo złożony. Chcemy zrozumieć, jak na stałe wpływa na fizjologię i psychikę. Już teraz wiemy, że przynosi on nowe możliwości, ale też potencjalne zagrożenia, które musimy monitorować.
Każde słowo, które padało z ich ust, brzmiało dla niego jak echo wypełnione wspomnieniami: ból, niepewność, ale też nadzieja i determinacja. Analizy neurogenicznych induktorów, płynów bioregeneracyjnych i matryc kinestetycznych przypominały mu o chwilach, kiedy jego ciało odmawiało posłuszeństwa, a umysł buntował się przeciwko nowym strukturom.
W miarę jak kolejne wykresy i dane pojawiały się na homonitorze, poczuł, jak mięśnie jego ramion się napinają. Wspomnienia powoli zaczynały wypierać chłodne, naukowe fakty. Przypomniał sobie, jak trudno było mu zaakceptować, że musi przejść przez ten proces – jak każde nowe połączenie nerwowe budowało się na gruzach starego, jak jego ciało stawało się polem bitwy pomiędzy tym, co było kiedyś, a tym, co miało stać się teraz. Czy naprawdę to było konieczne? Czy wszystkie te procedury były jedynym sposobem na to, by odzyskać siebie? Chociaż wiedział, że nie było innej drogi, ta myśl wciąż wracała.
Patrzył na Maurę, która odpowiadała na kolejne pytania z pełnym zaangażowaniem, jakby jej głos miał moc zacierania tych bolesnych doświadczeń. W jej oczach widział determinację i troskę, ale również coś, co rozumiał doskonale – ciężar odpowiedzialności za jego los.
Czuł mieszankę dumy i frustracji. Dumy, że udało się przetrwać ten proces, ale i frustracji, że nie był w pełni świadom tego, jak daleko zaszli w badaniach, kiedy jego ciało walczyło o przetrwanie. Jego uwaga skupiła się na słowach Galmeny, która mówiła o długoterminowych efektach eksperymentów. Właśnie teraz, gdy patrzył na zespół z perspektywy widza, zdawał sobie sprawę, jak bardzo stał się nie tylko badanym, ale i żywym dowodem na sukces ich pracy.
Na moment spojrzał na swoje ręce. Choć wyglądały na silne i sprawne, wiedział, że każdy ruch, który teraz wykonywał, był efektem długiej walki o powrót do normalności. Może już nigdy nie będzie dokładnie tym samym mężczyzną, którym był kiedyś. Ale teraz rozumiał, że proces readaptacji nie dotyczył tylko ciała. To była także droga do zaakceptowania nowej tożsamości – kogoś, kto przeżył więcej, niż kiedykolwiek sądził, że będzie musiał.
Kiedy prezentacja dobiegła końca, sala rozbrzmiała dźwiękiem dyskusji i wymiany opinii. Zespół badawczy rozmawiał o implikacjach odkryć i potencjalnych kierunkach dalszych badań. Maura i Galmena usiadły na chwilę na boku, obserwując, jak ich praca zaczyna żyć własnym życiem w umysłach ich kolegów.
Veylin podszedł do nich, przerywając ich rozmowę.
– To, co zrobiłyście, jest imponujące – powiedział cicho, patrząc na nie z wdzięcznością. – Dziękuję, że mnie nie porzuciłyście, kiedy wszystko było takie niepewne.
Maura uśmiechnęła się, dotykając jego ramienia.
– Nigdy byśmy tego nie zrobiły. Razem przesuwamy granice tego, co możliwe.
Galmena skinęła głową. – To dopiero początek. Czeka nas jeszcze wiele pracy, ale jesteśmy gotowe na każde wyzwanie.
Patrzyli na siebie przez chwilę, w tej krótkiej chwili łącząc wszystkie swoje nadzieje i obawy w niewypowiedzianym porozumieniu. To, co kiedyś wydawało się nieosiągalnym celem, teraz stawało się realne dzięki wspólnemu wysiłkowi.
W półmroku improwizowanego prosektorium, ukrytego głęboko w sercu Centrum Badawczego, biurkowa lampa rzuca ostre, chłodne światło na stół sekcyjny, gdzie leży ciało ziemskiego pilota. Eran z nieukrywaną fascynacją pochyla się nad swoim przedmiotem badań. Dla rasy o wyjątkowej długości życia i zaawansowanym rozwoju technologicznym, próba transferu ludzkiej świadomości była jednocześnie intrygującym wyzwaniem i przedmiotem niemal patologicznej ciekawości.
Eran zaczął od szczegółowego badania zewnętrznego. Każda blizna, zmarszczka i mikroskopijne uszkodzenie skóry były dokładnie sprawdzane przy użyciu skanera molekularnego. Urządzenie wyświetlało trójwymiarowe modele tkanek na ekranie, pokazując zmiany w strukturze włókien kolagenowych, przepływie krwi w naczyniach włosowatych i składzie chemicznym skóry. Każdy szczegół mógł być wskazówką – fragmentem układanki, która mogła ukazać przebieg procesu transferu świadomości.
— Brak widocznych anomalii na poziomie zewnętrznym — wymruczał do multikomunikatora, który automatycznie transkrybował obserwacje do cyfrowego dziennika.
Eran ostrożnie rozciął klatkę piersiową pilota, odsłaniając serce i płuca. Wnętrze ciała zostało natychmiast zeskanowane przy użyciu urządzeń zdolnych do obrazowania struktur na poziomie komórkowym. Serce, pomimo swojej bezczynności, zdradzało subtelne zmiany w strukturze włókien mięśniowych – mikrouszkodzenia sugerujące stres oksydacyjny. Płuca wykazywały ślady nietypowej regeneracji, co mogło być wynikiem terapii wspomagających przeżycie organizmu podczas procesu transferu.
— Ciekawe…. Regeneracja na poziomie komórkowym wydaje się intensywniejsza w górnych płatach płuc niż w dolnych — zanotował, przesuwając hologram w poszukiwaniu wyraźniejszych wzorców.
Otwierając czaszkę, Eran zachował niemal nabożną ostrożność. Wszelkie urządzenia były precyzyjnie skalibrowane, aby zminimalizować możliwość uszkodzenia delikatnych struktur mózgowych. Mózg pilota, choć pozbawiony aktywności, był źródłem nieocenionej wiedzy. To właśnie tam, w sieci neuronów i synaps, mogły znajdować się ślady udanej próby transferu świadomości.
Wykorzystując nanoskopy zdolne do obrazowania na poziomie atomowym, Eran skupił się na hipokampie, kluczowym dla procesów pamięciowych. Zauważył nieznaczne zmiany w gęstości synaptycznej – ślady, które mogły świadczyć o intensywnym przepływie informacji podczas transferu.
— Adaptacja synaptyczna, ale… również mikroblizny w istocie szarej. Jakby mózg próbował przystosować się do przeciążenia — powiedział cicho, badając korę przedczołową.
Nanoboty wyposażone w sensory chemiczne zbierały dane o przepływie neuroprzekaźników w zamrożonych połączeniach. Jednoznacznie wykazały nadprodukcję glutaminianu – potencjalną przyczynę neurotoksyczności.
Eran zatrzymał się na chwilę, wpatrując się w trójwymiarowy obraz mózgu. Proces, który przeszło ciało pilota, był prawdopodobnie zbyt obciążający dla ludzkiego organizmu. Jednak to, co szczególnie go fascynowało, to potencjalne próby adaptacji – jakby ludzki mózg próbował przystosować się do wyzwań, które stawiały mu zaawansowane technologie Veridian.
— Być może to nie organizm zawiódł, ale my. Może nie zrozumieliśmy jeszcze w pełni ograniczeń ziemskiej fizjologii — pomyślał, zanotowując swoje przemyślenia.
Podczas jednego z codziennych treningów w Centrum Badawczym, Veylin pracował wraz z Maurą nad doskonaleniem jego nowych zdolności. W sali treningowej panowała spokojna atmosfera, przerywana jedynie cichym brzęczeniem urządzeń i dźwiękami unoszących się przedmiotów, nad którymi próbował panować. Po kilku próbach, w których przedmioty unosiły się chaotycznie i w niekontrolowany sposób, w końcu opanował swoje zdolności na tyle, by kilka z nich spokojnie unosiło się w powietrzu. Jednak mimo widocznych postępów, czuł pewną frustrację związaną z nową rzeczywistością, w której się znalazł.
Z narastającym znużeniem odłożył wszystko na miejsce i spojrzał na Maurę, która uważnie go obserwowała, gotowa do udzielenia kolejnych wskazówek. W jego oczach można było dostrzec napięcie. Chcąc, by rozluźnił myśli, Maura zaczęła mówić.
— Wiesz, Veylinie… — zaczęła Maura, nie spuszczając z niego wzroku. — Czasami masz minę, jakbyś sam nie wiedział, czy chcesz to robić.
Veylin westchnął, przecierając dłonią twarz. To nie było to. Nie chodziło o chęć czy niechęć. Nie chodziło nawet o frustrację. Chodziło o to, że wszystko było inne. Jego ciało, jego percepcja, sposób, w jaki myśli układały się w trzech mózgach zamiast w jednym. To było jak nauka języka, w którym instynkt podpowiadał słowa, ale gramatyka wciąż wydawała się obca.
— Chcę — powiedział w końcu, wpatrując się w unoszący się w powietrzu metalowy moduł. Nie opadł. To był postęp. — Ale… — Wzruszył ramionami. — Nie wiem, jak to wyjaśnić.
Maura uniosła głowę, odwracając się lekko w jego stronę.
— Spróbuj.
Patrzył na nią chwilę, analizując, czy naprawdę warto. Wiedział, że Maura nie naciskała bez powodu. Nie była osobą, która mówiła „spróbuj”, jeśli odpowiedź jej nie obchodziła. Westchnął cicho i podrapał się po karku.
— Czuję… jakbym grał w grę, w którą nigdy nie zamierzałem grać — przyznał w końcu. — Jakbym nagle dostał nowy zestaw reguł, ale nie znał jeszcze konsekwencji. Nie chodzi o to, że nie chcę. Po prostu… czuję, że powinienem wiedzieć więcej, zanim w pełni to zaakceptuję.
Maura uśmiechnęła się lekko.
— To normalne.
Zmarszczył brwi.
— Naprawdę?
— Nie. — Pokręciła głową. — Ale to brzmi, jakbyś potrzebował, żebym tak powiedziała.
Spojrzał na nią z rozbawionym niedowierzaniem. Naprawdę była bezlitosna. Ale właśnie dlatego nie czuł się przy niej sztucznie. Nie traktowała go jak eksperymentu, ale też nie litowała się nad nim.
— Nie muszę tego słyszeć — odparł, krzyżując ramiona. — Muszę to zrozumieć.
Maura wzruszyła ramionami.
— To potrwa. Ale nie będę udawać, że któregoś dnia po prostu się obudzisz i wszystko nagle stanie się jasne. Bo tak nie będzie.
Veylin skinął głową, akceptując jej słowa. Ona nigdy nie była kimś, kto podawał gotowe odpowiedzi. Zawsze dawała możliwość dojścia do nich samemu.
— Więc co teraz? — zapytał.
Maura spojrzała na niego z tą iskrą w oczach, którą już zaczynał rozpoznawać.
— Teraz? Teraz sprawdzimy, czy jesteś w stanie unieść coś większego.
Jego ogon poruszył się lekko w odpowiedzi na wyzwanie, które rozpoznał, zanim jeszcze jego umysł to przeanalizował. To było dobre uczucie. Nowe, ale w jakiś sposób naturalne.
— No dobrze. Spróbujmy.
Z bliska obserwowała napięcie, które w nim narastało. Jego ruchy stały się mniej płynne, a oczy błyszczały intensywniejszym blaskiem, zdradzając wewnętrzny konflikt. W milczeniu podeszła do ściany, gdzie znajdował się stojak z kijami Rathia – prostymi, solidnymi broniami, które od wieków były używane w treningach i walce. Wybrała dwa przystosowane do dynamicznych ruchów oraz ich wzrostu. Wracając do niego, przyjrzała mu się uważnie.
– Zanim nauczysz się kontrolować świat wokół siebie, musisz opanować to, co jest w tobie – powiedziała spokojnie, stając naprzeciw niego. Wyciągnęła kij w jego stronę, zachęcając go gestem.
Veylin spojrzał na kij, potem na nią, a jego wyraz twarzy zmienił się z zaskoczenia w coś bardziej zdecydowanego. Chwycił go pewnie, a w jego dłoniach broń zdawała się niemal drgać od napięcia, które w nim narastało.
– Walka? Ze sobą czy z tobą? – zapytał. Sarkazm wrócił na chwilę do jego głosu, ale Maura nie odpowiedziała, tylko przyjęła pozycję bojową, unosząc swój własny kij. Jej postawa była spokojna, pełna skupienia.
– Nie chodzi o to, żeby wygrać. Chodzi o to, żeby zrozumieć siebie – odpowiedziała, lekko obracając kij w dłoniach, jakby chciała mu pokazać, że to narzędzie służy zarówno do walki, jak i nauki.
Veylin nie czekał długo. Przyjął pozycję lustrzaną do jej, próbując skopiować jej ruchy, choć z niepewnością. Maura dostrzegła, że jego uchwyt był zbyt mocny – jakby chciał zmusić broń do posłuszeństwa, zamiast pozwolić jej stać się przedłużeniem jego ciała.
– Zrelaksuj się – powiedziała cicho, robiąc krok do przodu i lekko uderzając kijem o jego kij, jakby chciała sprawdzić jego reakcję. – Ucz się płynąć z ruchem swojej broni.
Veylin odpowiedział szybkim ruchem, próbując uderzyć ją w bok. Maura z łatwością uniknęła ataku, jej ruchy były płynne i precyzyjne, jakby czytała jego zamiary, zanim jeszcze je wykonał.
– Za szybko – zauważyła, parując kolejny cios. – Masz kontrolować swoje ruchy, nie pozwalaj, żeby emocje tobą rządziły.
Jej słowa wydawały się jednak wywoływać odwrotny efekt. Veylin zaczął atakować bardziej agresywnie, uderzając kijem z większą siłą, ale brakowało mu precyzji. Jego ciosy były chaotyczne, a Maura z łatwością unikała i parowała każdy z nich.
– To wszystko, co potrafisz? – zapytała, próbując wywołać w nim inną reakcję. – Twoje ruchy są szybkie, ale nieprzemyślane. Walczysz jak ktoś, kto boi się swoich własnych myśli.
Te słowa trafiły go głęboko. W jego oczach pojawiła się determinacja, ale także coś, co Maura rozpoznała jako frustrację. Wtedy zrobiła coś, co go zaskoczyło – opuściła swój kij, odsłaniając się na atak.
– Uderz mnie – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Pokaż mi, co naprawdę czujesz.
Veylin zawahał się na chwilę, ale potem zaatakował. Maura odskoczyła w ostatniej chwili, a kij przeleciał tuż obok niej, świszcząc w powietrzu. Odbiła się lekko od podłoża, wykonując szybki kontratak, który zmusił go do obrony.
Ich walka stała się bardziej dynamiczna. Każdy ruch Veylina był pełen emocji, które przelewały się na kij, ale Maura była zawsze o krok przed nim. Jej ruchy były spokojne, zrównoważone, jakby walczyła nie tylko z nim, ale i z jego lękami, wątpliwościami i niepewnością. W końcu, po serii szybkich wymian, wytrąciła mu kij z dłoni. Broń potoczyła się po podłodze, a Veylin został z pustymi rękami, ciężko oddychając.
– Zobacz – powiedziała, podchodząc do niego i kładąc dłoń na jego ramieniu. – To nie kij walczył, tylko twoje emocje. Jeśli chcesz osiągnąć kontrolę, musisz najpierw pogodzić się z samym sobą, w przeciwnym razie w emocjach urwiesz komuś łeb albo rozerwiesz go za pomocą telekinezy.
Veylin spojrzał na nią, a jego wyraz twarzy złagodniał. Wziął głęboki oddech, próbując uspokoić przyspieszony puls.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Myślałem, że mogę to kontrolować, ale… nie potrafię.
– To nie przychodzi od razu – odpowiedziała Maura z łagodnym uśmiechem. – To podróż, a nie wyścig. Dziś zrobiłeś krok naprzód. Jutro zrobisz kolejny. Pamiętaj tylko, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Veylin pochylił głowę zawstydzony, przyciągając kij do siebie. Teraz trzymał go inaczej – bardziej pewnie, ale z większym zrozumieniem.
– Spróbujmy jeszcze raz. – Maura uniosła kij w obronnej pozycji, czując falę napięcia bijącą od jej przeciwnika. Jego spojrzenie było nieugięte, a mięśnie napięły się w gotowości. Nie chciał już być tym młodym Veridianinem po readaptacji – teraz chciał udowodnić swoją siłę, by pokazać, że zasługuje na miejsce w ich społeczności.
Zaatakował pierwszy. Jego ruchy były szybkie, niemal instynktowne, jakby jego ciało samo wiedziało, jak odpowiedzieć na obecność broni Rathia w dłoni. Wykonał szeroki zamach, celując w jej bok. Ta z łatwością zablokowała cios, ale poczuła siłę jego ataku – była większa, niż się spodziewała.
– Dobrze, ale nie opieraj się tylko na sile – powiedziała, wyprowadzając kontratak, który zmusił go do szybkiego uniku. – Walka to sztuka i przyjemność, nie chaos.
Veylin nie odpowiedział, jego uwaga była skupiona wyłącznie na niej. Jego ruchy stawały się coraz bardziej płynne, jakby w końcu zaczął rozumieć harmonię, której Maura próbowała go nauczyć. Kij Rathia, początkowo ciężki i toporny w jego rękach, teraz był używany pewnie i precyzyjnie, podążając za jego intencjami.
Maura celowo przyspieszyła, zmuszając go do szybszych reakcji. Uderzyła z góry, a potem od boku, zmuszając jej przeciwnika do serii bloków, które wykonywał z coraz większą pewnością, czasem wręcz instynktownie. Jego koncentracja była imponująca, ale czuła, że wciąż zmagał się z wewnętrznym napięciem.
– Znajdź swój rytm, Veylin – powiedziała spokojnie, wycofując się na moment, by dać mu czas na zebranie myśli. – Nie walcz przeciwko sobie. Skup się.
Veylin wziął głęboki oddech, prostując się i patrząc na nią uważnie. Jego uścisk na broni rozluźnił się nieznacznie, a jego ruchy stały się bardziej przemyślane. Kiedy ponownie zaatakował, Maura zauważyła zmianę – ciosy były mniej chaotyczne, bardziej precyzyjne.
Wykonał niespodziewany obrót, zmuszając ją do wycofania się o krok. Tym razem to on przeszedł do ofensywy, jego kij przemieszczał się przez powietrze z imponującą szybkością. Maura blokowała cios za ciosem, z satysfakcją zauważając, że Veylin zaczynał kontrolować swoją energię, zamiast pozwalać jej kontrolować siebie.
– Właśnie tak! – zawołała, odpychając go mocnym uderzeniem i zmuszając do odskoku. – To jest harmonia, której szukamy.
Veylin uśmiechnął się lekko, chodź powoli zaczął odczuwać zmęczenie. Wiedział, że wciąż ma przed sobą długą drogę, ale ten moment był przełomowy. Maura dostrzegła jego pewność siebie, która wypływała z wnętrza, a nie z potrzeby udowodnienia czegokolwiek innym. Ich sparing trwał jeszcze kilka minut, aż oboje opuścili broń, zmęczeni, ale zadowoleni.
– To była dobra walka – powiedziała, kładąc rękę na jego ramieniu. – Masz w sobie talent i intuicję, ale pamiętaj, że najważniejsza jest równowaga. Kiedy ją znajdziesz, będziesz mógł osiągnąć wiele.
Veylin skinął głową, oddychając ciężko. – Dziękuję. Myślę, że zaczynam to rozumieć.
– I o to chodzi – odpowiedziała. – A teraz odpocznij. Jutro będziemy pracować nad precyzją
Veylin odprowadził ją wzrokiem, kiedy wychodziła z sali treningowej. Wiedział, że zyskał coś więcej niż tylko nowe umiejętności – zdobył zaufanie i szacunek kogoś, kogo naprawdę podziwiał.
Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, przemierzali ścieżki prowadzące przez zarośla i wysokie drzewa. Ciepło dnia powoli ustępowało, co dla Veridian oznaczało, że ich ciała zaczynały stopniowo zwalniać, dostosowując się do spadku temperatury. Mimo to oboje czuli, że to idealny moment, by rzucić sobie kolejne wyzwanie.
– Co powiesz na małe współzawodnictwo? – zapytała, przerywając ciszę, gdy doszli do niewielkiej polany otoczonej przez drzewa o delikatnie błyszczących liściach.
Veylin spojrzał na nią z zainteresowaniem. – Co masz na myśli?
Maura uśmiechnęła się i wskazała na drzewa wokół nich. – Na tych drzewach rosną owoce halvryn, nazywamy je tak ze względu na ich charakterystyczny, perłowy blask. Są dość rzadkie i trudne do zdobycia, ale ich smak jest niezwykły. Każde z nas spróbuje zebrać jak najwięcej z nich, ale jest jeden problem – halvryn świecą tylko wtedy, gdy jest odpowiednio ciepło.
Spojrzał na drzewa i dostrzegł, że kilka owoców rzeczywiście delikatnie migało blaskiem. Zrozumiał, że wyzwanie będzie polegało nie tylko na zręczności, ale także na zdolności do kontrolowania swojej energii, by podnieść temperaturę otoczenia i zmusić owoce do pełnego rozbłysku.
– Dobrze więc. Kto pierwszy zbierze dziesięć halvryn, wygrywa – odpowiedział, przygotowując się mentalnie do zadania.
Maura skinęła głową, następnie oboje rozeszli się po polanie, wybierając swoje drzewa. Veylin, czując spadającą temperaturę otoczenia, wiedział, że będzie musiał wykorzystać swoje nowe umiejętności, by podnieść własną temperaturę ciała i ogrzać owoce na tyle, by zaczęły jaśnieć. Kiedy dotarł do pierwszego drzewa, skupił się na swojej energii, starając się podnieść swoją temperaturę i przenieść ciepło na pobliskie gałęzie. Jego skóra delikatnie rozbłysła biało-szmaragdową bioluminescencją, a kilka halvryn zaczęło świecić mocniej, reagując na ciepło. Złapał pierwszy owoc, a następnie przeniósł się do kolejnego drzewa.
Maura, obserwując go z oddali, również skupiła się na swoim zadaniu. Ciepło, które emitowała, sprawiło, że owoce na jej drzewie zaczęły błyszczeć. Zręcznie zbierała kolejne, ścigając się z czasem i z Veylinem.
W pewnym momencie Veylin, zbyt skupiony na jednym z drzew, zauważył, że owoce zaczynają gasnąć, zanim zdążył je zebrać. Jego energia zaczynała się wyczerpywać, a chłodniejsze powietrze sprawiało, że trudniej było mu utrzymać ciepło.
Maura, dostrzegając jego trudności, postanowiła rzucić mu wyzwanie. – Veylin, wygląda na to, że będę musiała cię nauczyć, jak lepiej kontrolować energię! – zawołała, zbierając ostatnie owoce z drzewa.
Veylin nie poddał się jednak tak łatwo. Skupił się mocniej, wykorzystując resztki energii, by szybko zebrać pozostałe owoce. Choć Maura była na prowadzeniu, zdołał nadgonić i zebrać większość z tego, co pozostało. Gdy oboje wrócili na polanę, porównali swoje zbiory.
– Wygląda na to, że wygrałaś, Maura – przyznał. – Ale było naprawdę blisko.
skinęła głową, zadowolona z jego postępów. – Byłeś blisko, i to właśnie się liczy. Pamiętaj, że kontrola nad energią to przede wszystkim umiejętność przystosowania się do warunków.
Veylin szybko zyskał reputację osoby niezwykle bystrej i opanowanej, co wkrótce zaczęło przynosić mu uznanie w Centrum Badawczym. Jego inteligencja, choć początkowo ukierunkowana na dostosowanie się do nowego życia, szybko znalazła ujście w pracy programistycznej, elektronicznych pracach konserwacyjnych oraz wdrażaniu innowacyjnych rozwiązań technologicznych. Choć czasami miał trudności z przystosowaniem się do dynamicznego tempa pracy, jego zdolności do szybkiego znajdowania rozwiązań oraz spokojna natura sprawiły, że stał się cennym członkiem zespołu.
Pewnego wieczoru Maura, Veylin, Xymene oraz kilka innych osób z zespołu zebrali się wokół niskiego, okrągłego stołu, który był centralnym punktem pomieszczenia. Choć nadal stosunkowo nowy w grupie, Veylin szybko stał się jej integralną częścią, a jego inteligencja i humor zaskarbiły mu sympatię wszystkich.
Z zainteresowaniem przyglądał się różnorodnym smakom, wybierając ostrożnie to, czego chciał spróbować. Widać było, że wciąż odkrywał nowe dla siebie rzeczy, chociaż starał się nie dać tego po sobie poznać.
– Veylin, jak podoba ci się dzisiejsza wieczorna przekąska? – zapytała z uśmiechem Xymene, podając mu talerz z owocami, które miały barwy od głębokiego fioletu po jasny błękit.
– Muszę przyznać, że te owoce są… intrygujące – odparł, patrząc na jeden z nich, którego fioletowa skórka zdawała się lekko pulsować pod wpływem jego dłoni. – Mają w sobie coś, czego nie potrafię dokładnie opisać. Może to kwestia przyzwyczajenia, ale smakują, jakby miały w sobie wspomnienie lata.
Maura, siedząc obok niego, wyjaśniła: – To może dlatego, że te owoce dojrzewają tylko w najgorętszych miesiącach na naszej planecie. Lubią ekstremalne warunki, a ich smak jest jedyny w swoim rodzaju, równie "ekstremalny". Uważaj.
Wszyscy zaczęli się śmiać, gdy Veylin ostrożnie skubał owoc, wciąż próbując przyzwyczaić się do jego intensywnego smaku. Atmosfera była lekka i przyjazna, a zespół zrelaksowany, jakby zapomnieli o trudach mijającego dnia.
W pewnym momencie rozmowa zeszła na tematy związane z ich codziennymi obowiązkami w Centrum. Veylin, który przez ostatnie tygodnie pracował nad kilkoma technicznymi usprawnieniami, zaczął opowiadać o jednym z projektów, w którym musiał zmierzyć się z problemem wynikającym z użycia starej Veridiany w dokumentacji.
– Wyobraźcie sobie – zaczął, przysuwając się bliżej stołu, by jego głos brzmiał bardziej konspiracyjnie – że cały dzień próbowałem zrozumieć, dlaczego urządzenie do analizy spektrometrycznej nie działało tak, jak powinno. Spędziłem godziny na przeglądaniu dokumentacji, tylko po to, by odkryć, że wszystkie instrukcje były napisane w starej Veridianie. A jak wiecie, ten język potrafi być niezwykle… powiedzmy, wieloznaczny.
Xymene pokiwała głową ze zrozumieniem. – To prawda, czasami jedno słowo może oznaczać trzy różne rzeczy, zależnie od kontekstu. Jak sobie poradziłeś?
– Udało mi się przetłumaczyć te fragmenty, które sprawiały największe problemy. Chociaż przyznam, że w kilku miejscach musiałem zgadywać, ale na szczęście wszystko zadziałało – odpowiedział zawstydzony.
Maura zaśmiała się, wyobrażając sobie całą sytuację. – Czyli nasze Centrum niemal straciło jedno z najważniejszych urządzeń, bo ktoś nie potrafił jasno opisać procedury?
– Problem leży chyba w moim czytaniu ze zrozumieniem, ale myślę, że stopniowo będzie lepiej. To przynajmniej nauczyło mnie, żeby zawsze dwa razy sprawdzać znaczenie słów w starej Veridianie, zanim cokolwiek zainicjuję.
Wieczór mijał w przyjemnej atmosferze, a sala wypełniała się śmiechem i rozmowami. Veylin, choć wciąż nowy w tej społeczności, czuł, że znalazł swoje miejsce. Dzięki swojej inteligencji i zaangażowaniu, ale też dzięki tym chwilom relaksu i wspólnego spędzania czasu, coraz bardziej stawał się częścią kolektywu, do którego został przydzielony. Podczas jednej z przerw między rozmowami w sali, Xymene, która zawsze lubiła żartować, spojrzała na niego i z uśmiechem zapytała:
– Veylin, kiedy w końcu dostaniesz swój multikomunikator? Przecież nie możesz ciągle polegać na naszej technologii bez własnego sprzętu.
Veylin uśmiechnął się nieco zawadiacko i odpowiedział:
– Najwyraźniej uznali, że najpierw muszę nauczyć się obsługi wszystkich tych urządzeń, zanim mi je dadzą. Ale, szczerze mówiąc, coraz bardziej podoba mi się praca z tymi archaicznymi urządzeniami i dokumentacją w starej Veridianie. Jest w tym coś… romantycznego? Może po prostu lubię wyzwania.
Maura, siedząca obok niego, spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. – Romantycznego? Naprawdę? Większość z nas pamięta przejście między tymi językami i nieporozumienia, które nie były zbyt romantyczne.
– Tak, dokładnie – odpowiedział. – W końcu nie codziennie ma się okazję rozwiązywać zagadki znaczeniowe i przekształcać w coś użytecznego w pracowni. To najprawdziwsze połączenie lingwistyki i wiedzy technicznej. Każdy zwrot, każdy symbol ma swoje ukryte znaczenie. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego właściwie odeszliśmy od tego języka.
Maura spojrzała na niego z uśmiechem, widząc jego zapał.
– Przejście na nową odmianę języka było nieuniknione – zaczęła, podpierając się lekko na stole. – Stara Veridiana, choć piękna i pełna symboliki, była zbyt skomplikowana. W momencie, kiedy zaczęliśmy wprowadzać bardziej zaawansowane systemy komunikacyjne, nasz język przestał nadążać za tempem rozwoju. Musieliśmy go uprościć, żeby uniknąć błędów w komunikacji – zwłaszcza w kwestiach naukowych i technicznych, gdzie każda sekunda była na wagę złota. Niestety Musieliśmy wybrać między pięknem języka a jego funkcjonalnością. Teraz nasze osiągnięcia mogą nadążać za tempem naszych myśli.
– Może powinieneś zostać naszym nowym ekspertem od starej Veridiany. Kto wie, może odkryjesz coś, o czym wszyscy zapomnieliśmy. – Xymene spojrzała na niego z zainteresowaniem.
Veylin, wziąwszy łyk z kubka, spojrzał na Xymene z zaciekawieniem, jakby chciał zadać pytanie, które nurtowało go od dłuższego czasu.
– Kto właściwie wymyślił te multikomunikatory? I czy wszyscy od razu byli tak chętni, żeby je nosić? Wydaje mi się, że bardziej konserwatywna część społeczeństwa musiała mieć z tym jakiś problem. – zaczął ostrożnie.
Xymene uśmiechnęła się, jakby słyszała to pytanie już setki razy.
– Oczywiście, że były obawy. Pierwsze projekty były wprowadzane stopniowo, głównie z powodu naszych ograniczeń telepatycznych. Jak wiesz, telepatia działa tylko na krótkie dystanse, i to tylko między istotami, które tego chcą. Kiedy zaczęliśmy nawiązywać kontakty z innymi rasami i podróżować na odległe światy, telepatia przestała wystarczać. Potrzebowaliśmy czegoś, co mogłoby działać na znacznie większych odległościach i umożliwiać natychmiastową komunikację. I tak narodził się multikomunikator.
Maura skinęła głową. – W końcu multikomunikatory stały się koniecznością. Poza tym, technologia ta nie była tak inwazyjna, jak początkowo się obawiano. Główne funkcje były bardzo praktyczne – komunikacja międzygwiezdna, protokuł Oaxial – czyli międzygalaktyczna przestrzeń multimedialna, baza wiedzy, międzygatunkowa translacja, natychmiastowy dostęp do informacji i, co najważniejsze, możliwość monitorowania sygnatur energetycznych przypisanych do układu nerwowego Veridianina, który go nosi. To właśnie ta funkcja wywołała najwięcej kontrowersji.
Xymene westchnęła, wspominając. – Pamiętam, że jednym z głównych zarzutów było to, że multikomunikatory mogą działać jak zaawansowane urządzenia śledzące. Argumentowali, że noszenie czegoś, co ma stały dostęp do twojej sygnatury energetycznej i może przesyłać powiadomienia, jeśli jesteś w niebezpieczeństwie, przypomina niewolnictwo. Mówili, że to tylko krok od pełnej kontroli nad jednostką.
– Muszę przyznać, że argumentacja nie jest zupełnie pozbawiona sensu, jeśli spojrzeć na to w ten sposób. – rzucił Veylin.
Maura, słysząc to, wtrąciła się: – I to jest słuszna obawa. Sygnatura energetyczna to niemal nasz odcisk palca, ale bardziej zaawansowany. Multikomunikator dostosowuje się do sygnatury użytkownika, reagując na zmiany w naszych organizmach, co pozwala na natychmiastowe wykrycie zagrożenia lub anomalii. Dlatego technologia musiała być tak zaprojektowana, by działała w jedną stronę – multikomunikator może przesyłać informacje do noszącego i ostrzegać innych w nagłych przypadkach, ale nie może zbierać danych i oferuje dużo uprawnień i funkcji personalizacji.
Veylin potarł podbródek, zamyślony. – Więc te obawy dotyczyły głównie tego, czy ktoś kontroluje dostęp do tych informacji? Rozumiem, dlaczego mogło to budzić niepokój. W końcu, jeśli ktoś ma dostęp do naszej sygnatury energetycznej, może to wykorzystać na różne sposoby.
Xymene kiwnęła głową. – Tak, i w tamtych czasach zarówno starsi, jak i niektórzy młodsi bali się, że ta technologia mogłaby zostać wykorzystana do manipulowania nami na głębszym poziomie, zwłaszcza jeśli ktoś miałby dostęp do systemów monitorujących nasze stany emocjonalne czy fizyczne. To była granica, której nikt nie chciał przekraczać.
– Na szczęście – Dodała Maura. – Bezpieczeństwo jest priorytetem. Każdy multikomunikator jest indywidualnie chroniony i zaprojektowany w taki sposób, żeby działał tylko na poziomie powierzchniowym. Niektórzy nadal odmawiają noszenia tych urządzeń, twierdząc, że to zbyt bliskie zniewoleniu przez technologię. I choć większość z nas teraz nie wyobraża sobie życia bez multikomunikatora, zawsze znajdą się tacy, którzy będą postrzegać to inaczej.
– Kto wie – odparła Xymene, uśmiechając się tajemniczo. – Może kiedyś jeszcze wrócimy do tej dyskusji, jeśli technologia zrobi kolejny duży krok naprzód.
– Może – Odparł Veylin. – Ale na razie, myślę, że lepiej nauczę się obsługiwać te wszystkie funkcje, zanim multikomunikator przejmie moje życie.
Maura, która zniknęła na chwilę w głębi sali, wróciła ze szklanym słoikiem w rękach. Jej uśmiech zdradzał, że miała na myśli coś zabawnego, a w oczach pojawił się charakterystyczny błysk, który zawsze zwiastował jakiś żart.
– Veylin, jeśli naprawdę chcesz odkrywać więcej znaczeń słów, niż w rzeczywistości mają, to może powinieneś spróbować naparu z kwiatów Luminaria Delfora?
Spojrzał na nią z zaciekawieniem, a jednocześnie z lekkim niepokojem, wiedząc, że miała skłonność do drobnych psikusów.
– Luminaria Delfora? – zapytał, marszcząc czoło. – Brzmi… egzotycznie.
– Egzotycznie to mało powiedziane – odpowiedziała Maura, podchodząc bliżej. – Nie tylko odpręża, ale potrafi otworzyć umysł na zupełnie nowe, abstrakcyjne połączenia. Powiadają, że jeśli ktoś za bardzo się w to wciągnie, zaczyna widzieć sens w rzeczach, które sensu nigdy nie miały. A skoro jesteś takim entuzjastą starej Veridiany, pomyślałam, że może chciałbyś odkryć jeszcze więcej ukrytych znaczeń.
Veylin przyjął słoik i przyjrzał się jego zawartości. Kwiaty Luminaria Delfora miały subtelny, niebiesko-fioletowy odcień i delikatny, korzenno-ziemisty zapach.
– Czy to bezpieczne? – zapytał, nie mogąc powstrzymać lekkiego śmiechu.
Maura machnęła ręką, jakby to było coś zupełnie oczywistego. – Oczywiście! No, może z wyjątkiem sytuacji, gdy ktoś próbuje pisać po tym raporty techniczne.
Xymene, słysząc rozmowę, podeszła bliżej i wtrąciła się:
– Maura ma rację. Kwiaty Luminaria Delfora to jeden z naszych najbardziej strzeżonych sekretów, jeśli chodzi o inspirację. Możesz mieć wrażenie, że rozwiązujesz równania kwantowe jedną ręką, a drugą rzeźbisz w czasie i przestrzeni. Ale prawdę mówiąc, najlepsze są po prostu wieczory spędzone przy herbacie, gdy można po prostu odpocząć i trochę pośmiać się z rzeczy, które normalnie nie miałyby sensu.
Veylin pokiwał głową. Czuł się coraz bardziej zintegrowany z zespołem, a ich przyjaźń i wspólne poczucie humoru sprawiały, że Veridia stawała się dla niego prawdziwym domem.
– No dobrze, skoro wszyscy jesteście tacy odważni, to zaraz przygotuję ten napar – powiedziała Maura, podchodząc do aneksu. – Będzie idealny pod te wasze równania kwantowe i techniczne raporty.
Veylin, trzymając swoje naczynie, uśmiechnął się do Maury. – Mam nadzieję, że nie zbyt mocny, bo inaczej cały system komunikacyjny może zacząć nadawać w starym języku, a wtedy będziemy mieli naprawdę ciekawy dzień w pracy.
Xymene podniosła swój kubek, spoglądając na błyszczący napój. – W takim razie, za równania kwantowe i techniczne raporty! – rzuciła z uśmiechem, po czym wszyscy zebrani wznieśli swoje filiżanki i wypili pierwsze łyki naparu. Zaraz potem poczuli, jak delikatne ciepło rozchodzi się po ich ciałach, a umysły stają się nieco bardziej odprężone i otwarte. Rozmowy zaczęły toczyć się bardziej swobodnie, a śmiech i żarty wypełniły salę.
Xymene, siedząca obok Veylina, podparła brodę na dłoni i spojrzała na holomonitor wyświetlający kosmiczne pejzaże. – Wiecie, czasami zastanawiam się, czy te wszystkie gwiazdy mają swoje własne, tajemne języki, które tylko one rozumieją. Może świecą w określony sposób, przekazując sobie wiadomości, a my patrzymy na to, nie mając pojęcia, co mówią.
Maura zaśmiała się cicho, nalewając sobie kolejną filiżankę naparu. – Albo może każda z nich jest jakąś encyklopedią, tylko zamiast słów mamy światło, a każdy promień to zdanie, które czeka, aż je odczytamy. Szkoda, że nie mamy technologii, żeby to przetłumaczyć.
Zamyślony Northian, siedzący po drugiej stronie stołu, również dołączył do rozmowy. – Ciekawe, czy te gwiazdy opowiadają sobie historie o nas. Może jesteśmy dla nich tylko migawkami, chwilami, które przemijają w mgnieniu oka, tak jak one dla nas. W końcu nasze życia to tylko mrugnięcie oka w porównaniu do ich wieku.
Veylin, wciąż trzymając swoją filiżankę, dodał: – W takim razie musimy naprawdę postarać się, żeby nasze życie było interesujące. Może wtedy gwiazdy nadadzą nam więcej czasu antenowego.
– W takim przypadku – zaczął Northian, udając poważny ton – musimy opracować plan, jak stać się ulubieńcami wszechświata. Może to wcale nie jest kwestią technologii, a bardziej… stylu?
Rozmowy krążyły wokół coraz bardziej abstrakcyjnych tematów. Wszyscy bawili się w snucie najdzikszych teorii i opowieści, które, choć czasem kompletnie oderwane od rzeczywistości, przynosiły im mnóstwo radości i wytchnienia od codziennych obowiązków.
Maura i Veylin postanowili zaczerpnąć świeżego powietrza i odpocząć na zewnątrz. Gdy opuścili kompleks, ich ciała od razu poczuły ulgę w kontakcie z chłodnym, nocnym powietrzem Veridii. W świetle bioluminescencyjnych roślin, które oświetlały otaczający las, przeszli w stronę jednego z ogromnych drzew, które były charakterystycznym elementem krajobrazu tej planety.
– Wiesz, to drzewo zawsze kojarzyło mi się z siłą i spokojem – powiedziała Maura, opierając się plecami o pień i patrząc na migoczące w oddali światła miasta. – Jakby było tu od zawsze, niewzruszone przez czas i zmiany.
Veylin spojrzał na nią, a potem na potężne konary drzewa, które ich otaczały. – Może to właśnie ta siła daje nam poczucie bezpieczeństwa. Czasem potrzebujemy czegoś stabilnego, czegoś, co nie zmienia się, nawet kiedy wszystko inne wokół nas jest w ciągłym ruchu.
Maura skinęła głową, zgadzając się z jego słowami. – Masz rację. To miejsce ma w sobie coś wyjątkowego, coś, co przypomina mi, że niezależnie od tego, jak bardzo świat się zmienia, są rzeczy, które pozostają stałe.
Veylin, zainspirowany tą myślą, oparł łokcie na kolanach i spojrzał na krajobraz przed nimi. – A może to my sami musimy być jak to drzewo. Niezłomni, stabilni, zdolni do przetrwania w każdych warunkach. Przecież nasza siła tkwi nie tylko w tym, co potrafimy zrobić, ale także w tym, kim jesteśmy i jak radzimy sobie z wyzwaniami.
Maura uśmiechnęła się do niego, doceniając głębię jego refleksji. – Potrafisz spojrzeć na świat w sposób, który czasem umyka innym. Twoje przemyślenia są jak te korzenie – sięgają głęboko i dają nam wszystkim oparcie.
Veylin spojrzał na nią z uśmiechem, a potem wzrok jego powędrował ku niebu. – Ciekawe, jak to jest być takim drzewem… Żyć tysiące lat, obserwując, jak wszystko wokół się zmienia, ale samemu pozostając niewzruszonym. Może to jest sposób na znalezienie spokoju – zaakceptować zmiany, ale samemu nie dać się im pochłonąć.
Maura przysunęła się bliżej, czując chłodny powiew wiatru, który poruszył delikatnie liście nad nimi. – Może właśnie to jest klucz do równowagi, której wszyscy szukamy. Trzymać się swoich korzeni, ale jednocześnie pozwolić, żeby świat nas kształtował, bez utraty siebie.
Veylin odetchnął głęboko, jakby próbując wchłonąć całą tę energię otaczającego świata. – Cieszę się, że możemy dzielić te chwile. To miejsce, ten moment… To wszystko sprawia, że czuję, że naprawdę żyję.
Kiedy wrócili do "nieoficjalnej sali spotkań", zobaczyli, że wieczorne spotkanie nie dobiegło końca. Atmosfera była pełna relaksu i lekkiego uniesienia, a do rozmów dołączyli Galmena z Rethosem, kilku techników z różnych działów, Phorian, a także Tramil. Wszyscy siedzieli na wygodnych poduszkach wokół niskiego, okrągłego stołu, prowadząc ożywione dyskusje.
Northian, który zazwyczaj był nieco bardziej powściągliwy, teraz opowiadał z pasją o teorii, którą wymyślił chwilę wcześniej, a która dotyczyła możliwości istnienia wielowymiarowych wszechświatów.
– Wyobraźcie sobie – mówił z błyskiem w oku – że każdy wybór, każda decyzja, którą podejmujemy, rozgałęzia się na nieskończoną liczbę alternatywnych rzeczywistości, które istnieją równocześnie. Może właśnie teraz żyjemy w jednej z takich odgałęzień, które powstały z decyzji, jaką podjęliśmy lata temu.
Phorian włączył się do rozmowy, wciąż pod wrażeniem tego, co usłyszał. – A co jeśli te rzeczywistości są ze sobą połączone w taki sposób, że czasami możemy odczuć wpływ jednej na drugą? Może te wszystkie dziwne zjawiska, które czasem obserwujemy, to nic innego jak przeplatanie się różnych światów?
Technicy, którzy dotąd przysłuchiwali się rozmowie, zaczęli między sobą wymieniać pomysły na to, jak teorie Northiana mogłyby być wykorzystane w ich codziennej pracy. Jeden z nich, zajmujący się systemami informatycznymi, zasugerował, że może można by stworzyć symulację, która odwzorowałaby te alternatywne rzeczywistości i pozwoliła zobaczyć, jak różne decyzje mogą prowadzić do różnych wyników.
Maura i Veylin usiedli przy stole, przysłuchując się rozmowom z lekkim uśmiechem na twarzach. Było coś wyjątkowego w tej swobodnej wymianie myśli – jakby napar nie tylko otworzył ich umysły, ale również zbliżył ich do siebie, pozwalając na bardziej otwarte i szczere rozmowy.
– Cieszę się, że dołączyliśmy do was – powiedziała Maura, nalewając sobie i Veylinowi napar. – W takich momentach czuję, że jesteśmy czymś więcej niż tylko zespołem naukowym. Jesteśmy społecznością, która razem stawia czoła wyzwaniom i razem szuka odpowiedzi na pytania, które nas nurtują.
W tej chwili Centrum Badawcze Veridii nie było tylko miejscem pracy. Stało się przestrzenią, w której nauka łączyła się z filozofią, technologia z magią, a relacje między członkami zespołu stawały się głębsze i bardziej znaczące.
Veylin, który od dłuższego czasu fascynował się starą Veridianą, niespodziewanie zwrócił się do Maury w tym bogatym w znaczenia języku. Jego głos, choć pełen lekkości, miał teraz głębszy ton, jakby mówił coś naprawdę ważnego.
– Proszę, przygotuj więcej tego eliksiru, bo zapas się kończy, a Luminaria Delfora nie można rozcieńczać, jeśli ma zachować swoją moc.
Maura Odpowiedziała mu w tym samym języku, przywołując na myśl wspomnienia z własnego dzieciństwa, gdy uczyła się tej skomplikowanej mowy.
– Już się tym zajmuję, nie pozwolę, by nasze rozmowy straciły na intensywności. Luminaria Delfora to dar natury, którego nie można zmarnować. Jej esencja powinna pozostać niezmącona kompromisami. Uważaj tylko, by nie przedawkować tej mocy. – Jej słowa były delikatnie żartobliwe, lecz wyraźnie doceniała staranność, z jaką Veylin nauczył się języka.
W tym momencie do rozmowy dołączyła Galmena, która siedziała w pobliżu, zajęta przeglądaniem danych na holomonitorze. Uniosła głowę, jej białe oczy błysnęły, gdy zaczęła mówić płynnie w starej Veridianie:
– Tak naprawdę, Veylin, ten język nigdy nie wyszedł z użycia. W literaturze medycznej nadal jest niezastąpiony, zwłaszcza przy opisywaniu złożonych procesów biologicznych i chemicznych.
Maura uniosła brew, spoglądając na nią z lekkim rozbawieniem:
– Czyżbyś sugerowała, że mówimy w naukowym dialekcie zamiast w poetyckim języku dawnych czasów?
Galmena odpowiedziała z uśmiechem, gestem wskazując na holomonitor:
– Sugeruję tylko, że w starej Veridianie można opisać zarówno piękno Luminaria Delfora, jak i proces syntezy środków chemicznych czy złożone procesy fizjologiczne. Niektóre rzeczy są po prostu ponadczasowe.
Veylin zaśmiał się cicho, wtrącając:
– Więc jesteśmy teraz literatami i naukowcami jednocześnie? Maura, może powinnaś przygotować zapas nie tylko dla mnie, ale też dla naszego lingwistycznego klubu.
Maura spojrzała na niego z udawanym zmęczeniem, ale jej oczy błyszczały rozbawieniem. Rozmowy przy stole znowu nabrały tempa, ale teraz były bardziej ustrukturyzowane, bardziej świadome. Kilka osób zaczęło zadawać jej pytania, próbując dowiedzieć się więcej o odmianie Veridiany, która wyszła z użycia. Dla wielu z nich język, który do tej pory wydawał się zbyt skomplikowany, nagle stał się bardziej przystępny, gdy widzieli, jak Galmena go używa.
Veylin, z kubkiem w dłoni, zastanawiał się nad tym, jak wiele jeszcze ma do nauczenia się o świecie, w którym teraz żył. Z mieszanką podziwu i humoru, zwrócił się do koleżanki:
– Galmena, może następnym razem poprowadzisz dla nas małe seminarium z gramatyki starej Veridiany? Może wtedy wszyscy przestaniemy mówić o świecących kamieniach i dziwnych drzewach.
Galmena z rozbawieniem odpowiedziała: – Z chęcią, Veylin. Ale ostrzegam, to nie będzie łatwe. Stara Veridiana może być piękna, ale jest też wymagająca. Jednak z waszą determinacją i bliżej nieokreślonymi ilościami Luminaria Delfora, może się uda.