Tak sobie siedzę, przy kapuśniaczku, i rozmawiam z babcią. Dała mi porysowane, brudne okulary do czytania z grubymi szkłami i podsunęła dokument pod nos. Tabelka, chyba śmieci, kiedy, nie wiem, jakaś tabelka z podkreślono-pogrubionym nagłówkiem z designerskim wcięciem. Oczywiście na środku strony. Stronę należy czytać w poziomym ułożeniu.
Czytam, próbuję czytać, jak próbuję czytać i czytam, to boli mnie głowa, zaczyna, tępo po obu stronach. Ból promieniuje od oka i pojawia się myśl: dlaczego tak jest?
Próbuję przeczytać, odwracam dokument – nagłówek z pierwszymi dwoma wyrazami przeczytanymi przez babcię "gospodarstwo domowe". Pogrubiony, podkreślony, szkoda że nie pochylony i nie z kursywą, choć chyba pogrubienie i kursywa się wyklucza? Pod nagłówkiem tabelka z miesiącami. Kto wymyślił kolumny tabeli, zaznaczone – czarny napis na szarym tle? Domyślam się, że tabelka musiała mieć inny kolor, ale drukarka uznała inaczej. Co to jest? Marzec, znów przeczytany przez babcię. Komórki tabeli – dość standardowe. Odkładam okulary i myślę.
Miałam ja kiedyś terapię widzenia – takie standardowe, ośrodkowe zajęcia, na których ćwiczyło się koordynację ręka-oko, zwracanie uwagi na szczegóły, odróżnianie barw, układanie elementów, dopasowywanie historyjek obrazkowych tak, by miały jakiś sens, i oczywiście czytanie tekstów, wielu tekstów.
Kiedy przyszłam do ośrodka w wieku 11 lat, nauczycieli wręcz zadziwiała moja sprawność posługiwania się lupą elektroniczną do tego stopnia, że otwierałam klapkę mojej motoroli V3 i przykładałam lupę do ekranu, by czytać SMSy, potem z pamięci wpisywać sekwencje liter. Nokiowy soft był bardziej intuicyjny od telefonów od Motoroli – tak myślę. Z lupą elektroniczną robiłam wszystko, co można sobie wyobrazić – od czytania tekstu, po rozwiązywanie sprawdzianów wpisując tekst w luki – lupa w lewej ręce, długopis w prawej, lupa nad luką. Gdy o tym opowiadałam, każdy był zdziwiony.
Dziwiła też moja prędkość pisania na maszynie – 150 uderzeń, mało literówek. W porównaniu do innych niedowidzących lub niewidomych przychodzących z masówek/szkół integracyjnych do ośrodka, wyróżniałam się – według nich.
W wieku 10 lat musiałam poznać co to jest ABBYY Finereader z 2006 roku, jak robić adaptację podręczników do braillea, by potem wydrukować to w winbraille. Pamięta ktoś? Moja mama siedziała nad książkami do polskiego, przyrody, wszystkiego prócz matematyki, którą musiałam przepisywać ręcznie, by mieć przygotowane zadania na lekcje. Niedojebany nauczyciel wspomagający, szkoła życia pomiędzy zabawą na podwórku itp. Itd.
Do czego ja zmierzam? Miałam ja terapię widzenia. Jak wiadomo, do ośrodków przychodzą studenci z różnymi mniej lub bardziej gównianymi projektami ulepszenia komfortu życia. Przerobiłam metalowe pudło z wypustkami przewodzącymi temperaturę w określonych miejscach. To było programowalne – dało się, dzięki temu urządzeniu pokazywać np. figury geometryczne – jak kto wolał – na ciepło lub zimno. Parę lat później były też okularki z przymocowanym do tego smartfonem i kamerką. Ten projekt mnie mocno wtedy zainspirował. Pamiętam, że dzięki stopniowemu przybliżaniu cyfrowemu dowiedziałam się, że kobieta stojąca 7 metrów ode mnie, trzyma w ręku klucze. Klucze, takie zwykłe, rozpoznałam je częściowo dzięki skojarzeniom, częściowo dzięki temu, że nimi porusza i cicho odbijają się od siebie.
Mówię do babci: mam propozycję ulepszenia tego projektu, na dzisiejsze standardy. Kamerka, żyroskop, a może parę kamerek, z optyczną, fizyczną stabilizacją obrazu, parokrotnym, bezstratnym zoomem, pokrętło na boku do przybliżania i oddalania. Przed oczami zakrzywione oledy, ta cienka warstwa, oczywiście te oledy, które obecnie wykorzystuje się w futurystycznych, składanych telefonach. Technologia musiałaby pójść jeszcze bardziej do przodu, by to przypominało zwykłe okulary, a nie jakiś moloch.
Co z designem na wierzchu? A gdyby można zrobić tak, by te panele stały się przezroczyste lub nałożyć jakąś powłokę na to wszystko, by okulary wyglądały jak te przeciwsłoneczne? To by było rewolucyjne urządzenie, przynajmniej dla osób takich jak ja.
Chodzę z lupą kieszonkową, rozkładaną, bez podświetlenia, z 14-krotnym powiększeniem według producenta. Przydaje się. Lupa elektroniczna leży na dnie szafy – skatowana, z włącznikiem wgniecionym w obudowę. Zasłużyła na odpoczynek. Zazdroszczę trochę osobom, co to mają te lupy od freedomu. Chciałabym, by takie urządzenia były trwalsze. Mcgyver Things? Robię lupę z mojego telefonu, a w 2009 roku było to nie do pomyślenia. Mamy rok 2021, pandemię, w domu powtarzają, że czują się jak w powieści 1984. Może tak, może nie?
3 komentarze do „A ja siedzę i mówię, i mówię…”
Opatentuj to
Biznes? Musiałabym znaleźć jakichś podwykonawców, bo nie stworzyłabym tego sama. 😀 Poza tym zdałam sobie sprawę z tego, że takie ekrany trzebaby zasilać, a miliamperogodzin trzeba trochę :(. Baterie mogłyby być umieszczone na bokach, ale wtedy urządzenie przybrałoby jeszcze bardziej na wadze.
Zakładaj biznes. Serio