Tylko Karina potrafi zebrać resztki silnej woli o godzinie czternastej, i przyjść kiedy już prawie nikogo nie ma lub inni zalegli w swych "melinach" – do źródełka w naszej sympatycznej poradni metadonowej. Zapraszamy. <3 Już zaczyna ziewać, to znaczy, że sprawa nagli i pora wlać metadon ze szkła prosto do gardła – w tej kolejności, byle nie dotknął języka. Jeśli ta ciecz (u mnie ten 2,5% lewometadon) dotknie choćby kilku kubków smakowych na początku skręta, to można tak przy okienku wypluwać i połykać w nieskończoność.
Na krzesełku siedziała ONA – mamrotała coś w wysokiej gorączce, współłłlokatorka mojego dobrego znajomego, którą już na ziemi trzymała chyba tylko już jakaś ćpuńska siła wyższa. Próbowała zapamiętać sześcio-cyfrowy kod do banku, który ciągle jej się mienił przed oczyma. Ja nie mogłam jej pomóc. Usiadłam więc obok niej by poczekać, aż mi się załaduje po wypiciu i popiciu. – Karinka! O! dziecko. Pomogłabyśmi? Bo wiesz, ja nie rozumiem co się wokół mnie dzieje wiesz? – W twoim stanie mało kto by rozumiał, ale chodź. Odwiozę cię do domu. Poczekałam na nią, podparła się na mnie i wyszłyśmy powoli z budynku. Odwiozłam ją do domu cały czas próbując z nią rozmawiać, bo wiedziałam, że to są jej ostatnie dni.
Siedzę w domu upalona, kupiłam jakieś tanie wino białe wytrawne w żabce, patrzę na finezyjne cienie z moich palców na ścianie, które odbijała lampka nocna, w tle cichutko sączy się ostatnie wydanie Pure Trance. Z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek telefonu.
– Mogę do ciebie przyjść?
– No… W sumie… W sumie to słucham sobie audycji i jest tak zajebiście, przyjdź innym razem – pomyślałam, ale powiedziałam. Jasne, czekam na ciebie. Co się stało? W sumie przyjdź, mam wino, napijemy, pogadamy. – No kurwa mać, znowu robię jedno myślę drugie czy jakoś tak…
40 minut później znajomy przytulił mnie przed wejściem do klatki. Zachowywał się przy mnie jak nastolatek, z resztą – pokażcie mi proszę odpowiedzialnego narkomana?
Flaszkę i dwa bonga później: Karinka bo ty wiesz, ja nie mam metadonu, a ty zawsze masz albo gdzieś sobie dokupisz.
– To co to za problem? Karina zatoczyła się, dobyła plecaka uśmiechając się doń zawartości – trzech butelek metadonu, szczęśliwych, które nigdy jej nie zaginęły…
– Dobra. To ty mi dasz ten metadon, ale obiecasz mi tutaj, że jebniemy morfinę za parę dni, jak masz skręta w dobę bez metadonu. – Dobrze, dobrze. Leżałam gdzieś w drugim koncie pokoju, a potem wyłączyłam się, zupełnie… Podobno szanownego gościa jeszcze zdążyłam odprowadzić, chciało mi się go ciągnąć na plac zabaw – cholera wie, co mi po głowie wtedy chodziło, ale przynajmniej chyba nie o takie zabawy, o jakie jemu chodziło bo "dawno nie miał kobiety" – już wtedy wiedziałam w jakim kierunku może to iść, ale i tak było kulturalnie.
Nadszedł dzień podania morfiny. Dzień podania morfiny nie różnił się zbytnio od tych innych, zwykłych dni. W głowie miałam tylko: A może się nie znajdziemy, a może ktoś mnie oszuka i to będzie albo atrapa z tabletkarki nie do odróżnienia na pierwszy rzut oka, albo ktoś, z kim chcę dobić targu po prostu się nie pojawi?
– Cześć Panowie, dzięki za Mst. Karina jestem. Jego bułowata, ogromna łapa objęła moją rękę dośćnormalnego rozmiaru.
– Spoko. Tu masz Mst, dyszkę ci opuszczę. – jedyna interakcja. Zamyśliłam się i tym razem ja przyszłam z dobrym znajomym do jego domu z rewizytą.
– Całe 200 ci wygotować czy pół na później? – Jakie później? Korzystam póki jest w co podawać! – A w sumie masz rację…
Potem zaczął tłumaczyć: – Pamiętaj. Tabletkę morfiny przy obróbce musisz traktować delikatnie, do pierwszej bulki z gotowania, bo zniszczysz. Mnie nie interesował proces gotowania morfiny, bo to, co się działo na cookerze było nie do zidentyfikowania w tak strasznie mętnym świetle, jakie tam było. Poza tym tyle, ile wygotowałam tych tabsów w różnych celach, to nawetnie chcę sobie tej złości przypominać. Zaiteresowała mnie nie sama morfina i staranna jej filtracja przez mojego dobrego znajomego, a właśnie te nieszczęsne cookery.
– Ty? Można takie coś dostać? Kupić? Czy sam sobie takie zrobiłeś? (cooker – najczęściej do gotowania tabletek, plastrów, wszystkiego, co nie nadaje się do podania dożylnego, by się doń wnet nadało).
– No tak. Dwa można dostać na jedno rozdanie sprzętu w dropie. Dawaj dłonie…
Zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu – mimo, że zażyłość sięrozwinęła w jakiśsposób, to raczej nie o tej zażyłości była mowa, tylko – do każdego trybu życia mogłam się zaadaptować bardzo szybko. Spanie w za krótkim łóżku, nie wiadomo kogo mój znajomy tam wcześniej gościł – spoko. Jedzenie? Kto by się tym martwił. Jeden posiłek dziennie wystarczy, kawa w żabce, i znowu ciężkie plecaki na głowe, i znowu metadon.
Jego współlokatorka, której szczerze nienawidził umarła kilka dni po tym, jak odwiozłam ją do domu. W tym środowisku dwie rzeczy się nie zmienią: szybkie rotacje osób i niespodziewane zgony mimo wielu, wielu inicjatyw redukujących. I mam nadzieję, że budynek dropu też się nie zmieni. Odebrałam takie same cookery, żeby mieć jakąś pamiątkę… Ostatnio mili państwo dali mi się napić, zmierzyli gorączkę, dali się przespać, obudzili mnie jak już mieli zamykać, zamówiłam sobie taxę do mieszkania. Mieszkanie też niedługo zmienię (mam nadzieję), i znowu będzie spokój – na chwilę.
5 komentarzy do „Spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko ich tracimy”
Mnie nie ogarnęła, ale chciałam ją wyrazić – to prawda. Cieszę się, że mi się to udało. Po zdarzeniach, które tu opisałam została powalona na ziemię moja godność, dla znajomego ta historia też smutno się kończy.
Oki. Teraz jasne., ale czasem jak piszesz to wydaje się, że ogarnia cię jakaś autodestrukcja. W takim razie przepraszam za komentarz.
Po prostu – miałam taki chwilowy moment. Raz w miesiącu pozwalam sobie na troszkę więcej i ten system naprawdę dla mnei działa, żeby mieć jakąś radość z tego łańcucha substytucyjnego, jakim jest metadon. Cieszę się, że nie muszę martwić się każdego dnia, czy będę miała jakieś opio, które mi pokryje zapotrzebowanie na cały dzień, tydzień, że mogę spać spokojnie. Bardzo odżyłam dzięki programowi.
Jestem na terapii substytucyjnej, czyli w sumie się leczę, lecz szanowny znajomy nie miał metadonu i dałam mu swój, by nie miał skutków odstawienia, a ja wzięłam morfinę by zmniejszyć głód po metadonie.
Nic już z tego nie rozumiem, to ty się leczysz czy ćpasz? To tak jakby ktoś miał np. chorobę dwubiegunową i zamiast brać stabilizatory nastroju, poszedł do ćpunów i dał sobie w żyłę.