Hej hej.
Sfrustrowana, przestraszona, zawsze płacząca ze stresu, które to wrażenia zapewniał mnie prowadzący program metadonowy w Krakowie (boję się tego człowieka), stwierdziłam, że jeszcze z jedną osobą przeniosę się do Warszawy – do punktu, który nie robi kłopotów z tym, że widać benzo i THC mimo stojących jak – za przeproszeniem – drut wskazań medycznych. Ja sobie tego nie wymyśliłam oraz nie chciałam robić nikomu na złość, więc stwierdziłam, że najlepszym wyjściem będzie dezercja – jak szczur dlatego, że już grożono mi paluszkiem wyrzuceniem z programu. Wtedy całe życie stanęło mi przed oczyma… Zastanawiałam się, pod który pociąg się rzucić, z którego mostu skoczyć, skąd zdobyć fentanyl.
Reasumując: dostałam od mojego "kochanego" prowadzącego, który w sumie nie zna się na specyfice lewometadonu zaświadczenie o kontynuacji leczenia substytucyjnego gdzie indziej – no i gitarka, no i niczego innego nie potrzebuję, no i jest fantastycznie.
Pociąg do Warszawy miałyśmy o 04:24 i – odziwo – zdążyłyśmy na niego mimo ostrego imprezowania dzień wcześniej. Zgłosiłyśmy się do punktu, a tu zong: może ze 30 osób stało w kolejce do okienka, a w poradni w Krakowie i pielęgniarki, i prowadzący mają lajcik, bo tam nie było aż takiego przemiału ludzi. Codziennie można było spotkać jakieś znajome twarze, ale nie było to częstym zjawiskiem – może dlatego, że przychodziłam albo wcześniej, albo później.
Nadszedł czas wizyty, która zasądzi o wszystkim, o tym jak będą wyglądały nasze następne tygodnie. Lekarz natomiast okazał się bardzo serdecznym, empatycznym oraz sympatycznym człowiekiem – myślę, że poszłabym z nim na piwko ;)Ja – przygotowana od stóp do głów w sensie dokumentów, mówię o moich chorobach przewlekłych oraz o historii mego uzależnienia od opioidów. Okazało się, że lekarz nawet niechciał spojrzeć w żadne dokumenty, które razem przyniosłyśmy – interesowało go tylko zaświadczenie. W sumie git, bo wzięłam wszystko co miałam – a nie do końca wiedziałam, czy wszystko to moja kartoteka. Nie chciałabym, by patrzono w na przykład umowę najmu, czy inne osobiste jak bielizna rzeczy. 😉
W każdym razie – mimo jego wątpliwości na początku, nagle zmienił nastawienie i stwierdził, że nas przyjmie. To Na pewno zasługa koleżanki, która lubi ubierać się bardzo specyficznie, a to działa na facetów. 😉 Ciągle jej to mówię, a ona temu zaprzecza i twierdzi, że ja nie potrafię rozmawiać z lekarzami. Hmmm – bardzo ciekawe… Następnym razem ubiorę się podobnie i zobaczymy w jakim kierunku pójdzie rozmowa. To jest nieważne, ale ważnym jest co dostałyśmy – i w jak serdeczny sposób nas przyjęto.
Nie wiem jak to się tam nazywa: w Krakowie wydawanie metadonu do domu nazywa się "zaliczkami". Gdzieś tam indziej są "wydawki", a tu są "wynosy" – pogubiłam się w tych nazwach i bezpieczniej będzie używać określenia "wynosy", bo wiadomo o co chodzi.
Dostałyśmy więc zaliczki na 2 tygodnie, mnie podniesiono dawkę metadonu o 10 mg – czyli teraz będzie 80 mg (bardzo chciałabym dojść do 100 mg). Jest jednak problem. W Krakowie podawano metadon w szklanych butelkach – jedna na jeden dzień, a tu dostajesz pół litra metadonu podzielonego na dwie butelki i radź sobie z odmierzaniem tego strzykawką i cyrkluj tak, by ci wystarczyło na dwa tygodnie- no nie? 😉 Oprócz tego ja dostałam receptę na klonazepam, a współtowarzyszka metadonowej niewoli – również klonazepam oraz pregabalinę. Szukałyśmy najtańszego zamiennika w aptece, bo kaski jakoś brak – linefor się ukazał i można było go spokojnie zakupić, a potem wziąć na schodach galerii, jakiegoś dużego budynku – w sumie nie pamiętam gdzie to było, ponieważ po prostu ni chuja nie znam Warsiawki.
Wracając do wielkości punktu: w Krakowie można spotkać najwyżej 5 osób przy okienku, a tam – przy okienku stało 50 osób. Skala uzależnienia od opioidów jest dość sporym zjawiskiem, więc należałoby (pstryczek dla rządzących) unowocześnić trochę zasady programów oraz zacząć brać przykład z innych krajów UE. Właśnie w Wawie jest około sześciu, siedmiu takich punktów – jedne są mniejsze, drugie większe – dlatego do małych punktów przyjmuje się mało pacjentów.
Uradowane poszłyśmy na test – pierwszy, który nic nie znaczy, więc nie przejmowałyśmy się w ogóle. Ja jak zwykle THC i benzo, więc jest tak jak zawsze (przynajmniej z THC), ponieważ bardzo, bardzo, ale to bardzo powoli wychodzi z systemu.
Zaliczki na dwa tygodnie, recepty na klonazepam, oficjalne źródła – byle morfina nie wychodziła na testach. Wierzę, że jak dojddę do większej dawki, to kompletnie zablokuję chęć na inne opioidy ze względu na wysycenie tkanek oraz receptorów – najważniejszy to receptor mu – jak zwykle. 😉
Podczas wydawania tego metadonu pogadałam trochę z ludźmi, bo wypadałoby kogoś poznać, zwłaszcza, że wszystko było dla mnie takie nowe i opce. Dobrze, że akurat wtedy nie byłam sama. Poradziłabym sobie, ale to byłoby okupione marnowaniem zasobów, energii, i niezliczonych ilości kortyzolu powodującego stres, ale stres i tak był – zdecydowanie potem nie było tak beztrosko i bezproblemowo, jak opisałam to teraz.
Kupuję bilet powrotny w appce – szczerze mówiąc nobla tej dobrej duszy, która napisała koleo. 🙂
W pociągu jak to w pociągu. Zasnęłam w dziwnej pozycji, a moja współtowarzyszka poszła do łazienki poprawić makijaż, i zazyć drugą dawkę metadonu. Ja natomiast tę drugą połowę wypiłam znacznie wcześniej.
Przyszedł konduktor, przyszedł kierownik pociągu, przyszła współtowarzyszka podróży, a tu zaczęłyśmy mieć przypał. Powiedziano nam, że moja koleżanka/przyjaciółka (nie wiem na jakim etapie w sumie jesteśmy :D) jest NIEZDOLNA do opiekowania się mną, bo jest pod wpływem narkotyków – jak bym potrzebowała opieki 24/7. Niestety tak nie jest. Dziwne, by pod ich wpływem nie być, jak obie jesteśmy na programie. Zaczęłyśmy pokazywać dokumenty, to im nie wystarczyło. Chciano nas zatrzymać w pociągu siłą, bo myśleli, że koleżanka/przyjaciółka zażyła coś nielegalnego włącznie ze mną. Przyjechały pieski, zrobiły zdjęcia buteleczek metadonu, zrobiły zdjęcia zaświadczeń imiennych, że to nasz metadon, zrobili zdjęcia recept, że to nasz klonazepam i pregabalina. Chcę złożyć skargę na intercity, ponieważ naprawdę obie zostałyśmy upokorzone, a przecież nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu…
Potem miałyśmy spotkanie ze strażą miejską, ponieważ jakaś głupia pizda myślała, że jesteśmy po prostu pijane, a ja miałam zaburzenia równowagi, ponieważ byłam bardzo zestresowana tamtą sytuacją z pieskami. Siadłam na ławce, poleciała mi głowa w dół, a pizda zadzwoniła na straż miejską – nawet o tym nie wiedziałyśmy.
Straż miejska przybyła na sygnalizacji wizualnej oczywiście:
– Zrobimy paniom test.
Ja: – Jaki test? Ze śliny na narkotyki?
– Nie proszę pani. Panie pójdą chodnikiem prosto przez parę metrów, i jeśli będzie się Pani zataczać, to bierzemy was na izbę wytrzeźwień.
– Ja: Ale to jakiś absurd. Dlaczego mamy robić coś takiego?
– Chcemy się po prostu upewnić.
Przeszłyśmy te parę kroków, byłam bardzo skupiona by nie zataczać się w stronę chorego błędnika, koleżanka/przyjaciółka jakby napierała na mnie z boku, by nic się nie stało.
Straszono nas, że jesteśmy obserwowane przez monitoring miejski 😀 i jeśli znowu na przykład ja się przewrócę, to rzeczywiście pójdziemy – tylko gdzie? Już zapomniałam. Mam dobrą pamięć, lecz krótką. 😉 Bezczelne skurwysyny. Tfu!
Z przypałów to na szczęście wszystko, ale to – mimo wszystko był bardzo szczęśliwy dzień. Mam w planach napisanie skargi do Intercity. Może coś z tego wyjdzie?
Trzymajcie siię, jak zwykle do następnego.
10 komentarzy do „Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”
Wystarczy poczytać ten blog, wiele spraw się wyjaśnia i nie koniecznie każdy ćpun jest tym złym. Ale pewni ludzie nigdy chyba pewnych rzeczy nie zrozumieją.
Tak samo jak że u każdego windows 10 działa inaczej i dziwne błędy NIE koniecznie muszą zależeć od tego czy ktoś grzebał w systemie czy nie.
Ja w ogóle jestem pełen podziwu dla Ciebie, że dajesz z tym wszystkim radę raz lepiej raz gorzej.
No i dalszego powodzenia życzę.
Oj – zdziwi8łbyś się do jakiej agresji zdolni są ludzie po legalnym narkotyku, który kupić możesz w każdym sklepie spożywczym czy monopolowym. Nawet w domu mam taki przypadek, ale to zawsze wina tych biednych ćpunów. Daj że im spokój zwłaszcza, że serio – znasz się na tym jak świnia na gwiazdach.
1. Ochroniarz, który mi pomógł stwierdził, że było po nim wyraźnie widać. Poza tym nikt normalny nie wyskakuje na ciebie z takim agresorem, podczas, gdy ty soie spokojnie gubisz się na dworcu głównym we wrocławiu 😀
2. Odnosiłem się jedynie do sytuacji. A publikując wpis, musisz się liczyć z komentarzami. Chyba, że je wyłączysz.
A poza tym podobno mało interesuje cię moje życie, więc na chuj się wypowiadasz?
A skąd wiesz, że był naćpany? 😀
Osobiście zaatakował mnie naćpany typ na dworcu gdy po 21 wracałem do domu. A to, czym się oduża to mnie jak by mało interesuje. Takie życie sobie wybrałaś, i przypały będą się zdarzać.
jak podgrzejesz gówno na patelnii, nie zrobi się z niego jajecznica.
Dziękuję za wypowiedź.
Tej – widziałeś kiedyś kogoś agresywnego po opio? Więc proszę – nie powtarzaj jak ślepe cielę tego, jakie słyszy się stereotypy.
I bardzo dobrze. Ja czuł bym się niebezpiecznie wiedząc, że w pociągu może potencjalnie siedzieć naćpany typ, stanowiący potencjalne zagrożenie. Nie wiadomo, co takiemu może przecież odwalić w trakcie podróży.
Banda durniów
Lata tłuczenia do głowy na temat szkodliwości wszystkiego zrobiły swoje i czuję, że reklamacja zostanie raczej rozpatrzona na korzyść przewoźnika. 🙁