Dzień dobry, czy coś…
To już moje (chyba), trzecie podejście do blogowania i niech już tak zostanie. Nawet, gdybym miała pisać w próżnię, to po prostu mi lepiej. Pierwszego bloga wyrzuciłam, bo wydawał mi się zbyt osobisty, druga wersja była zaś trochę niepoukładana, ale trzecia wersja będzie (myślę), że taka jak pierwsza. Doszłam do wniosku, że dla mnie to pewien rodzaj ulgi. Tylko ja wiem ile kosztuje mnie każdy dzień.
Zostałam z jakąś ćwiartką blistra klonazepamu na kolejny miesiąc, bo choroba jest cały czas w agresywnej postaci. Dźwięk mi przeszkadza, ruch mi przeszkadza, wszystko mi po prostu przeszkadza i wpadam w zmęczenie i irytację. Przypominam – mam dopiero 22 lata, a już jestem po prostu zmęczona.
Zmęczenie zaś przykrywam coraz większą listą obowiązków, bo do pracy postanowiłam dołożyć sobie studia – o ironio, psychologiczne. Czekam na wyniki rekrutacji i czuję dziwny niepokój. Zakamarki krakowskiego miasteczka studenckiego będą kojarzyć mi się jednoznacznie, a nie mam już nawet siły na zmianę miasta. Myślę, że jednak w tych krakowskich zakamarkach znalazłam już swoje miejsce na ziemi, czuję przywiązanie – w końcu mieszkałam tam 10 ostatnich lat.
Spokojnie – nie będzie o dawkach – kiedy, czego i ile wzięłam, o zmniejszaniu tolerancji na opioidy za pomocą dextrometorfanu. Dostałam na razie pregabalinę, która podobno ma pomóc mi w bólu przewlekłym i to jej się czasem udaje. Zadziwia mnie niewiedza psychiatrów o mechanizmie działania pregabaliny i niesamowita moda na ten lek. Jeśli zgłosisz się do psychiatry z zaburzeniami lękowymi bądź pewien, że jako lek pierwszego rzutu dostaniesz pregabalinę, która uzależnia podobnie jak benzodiazepiny, jedynie trochę lżej. Z leków z grupy benzodiazepin możesz może, może liczyć na 0,25 mg alprazolamu – działającego krótko i o największym potencjale uzależniającym. Jednak nie będę mówić o psychiatrach i psychologach – to by mi zajęło kolejne dwie lub trzy strony A4.
Co teraz ze mną się dzieje? Nie potrafię nic nie robić, więc zaledwie chyba 1,5 miesiąca od rzucenia wniosku o dziekankę na biurko prodziekana ds. studentów podjęłam pracę jako korektor podręczników. Siedzę, czytam, piszę, grzebię czasem w kodzie, narzekam na zesztywniały kark, ale z satysfakcją. Uczyłam się też trochę o optymalizacji treści pod względem SEO by zacząć jako jeden z copywriterów, bo ta dziedzina interesuje mnie szalenie i zawsze ktoś chciałby, by mu coś o czymś napisać. Nie straciłam ambicji i to mnie niesamowicie cieszy, pomimo depresji permanentnej, też ze znakiem zapytania. Czasem zastanawiam się czy to depresja, lenistwo czy tumiwisizm i brak systematyczności? Takie rozważania też ucinam prędko i spycham wszystko do przodu, tak po prostu.
Wszystko u mnie dzieje się po coś, w ogóle wszystko dzieje się po coś. Nabieram doświadczenia, nauczyłam się znosić porażki lub upokorzenia z pokorą i po prostu wybaczać. Staram się też nikogo nie krzywdzić, lecz chyba za wysoko sobie stawiam poprzeczkę. Jestem jaka jestem, przecież jestem tylko człowiekiem…
Nie lubię tego w sobie, lecz chyba przejęłam to w genach po mamie – stałego poczucia, że mogłabym jeszcze więcej. To nie wyżalanie się, lecz wyjaśnienie, że nie da się wpadać w pętlę perfekcjonizmu, i to bardzo „upierdliwa” cecha.
Cieszę się, że mogę tu być i może ostatnia już wersja będzie dopracowana w każdym szczególe.
Dziękuję za uwagę 😉
6 komentarzy do „Mogę tylko pisać…”
ktoś kiedyś powiedział, że należy próbowaći próbować 🙂
|To trzecie podejście. Witaj znowu, super, że się rozwijasz. Tak trzymać.
Hm. A mi właśnie ta pierwsza wersja pasowała najbadziej, bo była taka osobista, i szczera, co się rzadko zdarza.
Szkoda, że nie udało mi się wtedy zapisać chociaż cześci z tych wpisów….
Ale teraz też zamierzam czytać.
Życzę powodzenia, siły i zdrowia. 😉
Cieszę się, że będzie kolejny wartościowy blog. 🙂
Sama nie pamiętam, lecz zmian było trochę 😀
Mówisz, że to trzecie podejście? Wydawało mi się, że było ich więcej.