Klonazepam gości w moim „jadłospisie” już od ponad roku. Nie – nie weszłam w pełni w benzodiazepinową czeluść bez dna, ze zwiększającą się tolerancją, opierdalaniem połowy blistra dziennie, jednak niemalże dostaję ataku paniki, gdy te sympatyczne tabsiki się kończą. A dlaczego go dostaję? Bo to jedyna, podkreślam, jedyna substancja, która jest zdolna do przyciszenia szumu, wyciszenia drgawek i spowolnienia zawrotów głowy przy ataku choroby Meniere’a lub migreny przedsionkowej.
Szczerze mówiąc – nie odróżniam jednego od drugiego. Gdy przychodzi atak mogę poznać tylko po problemach z równowagą i niedosłuchem, że to Menier, a przy migrenie zawroty są inne – to jak wznoszenie się w górę, ciągłe, z bólem głowy, któremu nie życzę nikomu.
Miało być o klonazepamie – jak sprawdza się w praktyce?
Pierwsze opakowanie dostałam tak – od psychiatry. Nie kłamałam, że mam lęki, że nie mogę spać, jeść, że potrzebuję czegoś działającego tu i teraz zamiast SSRI lub SNRI, nie kłamałam, że jestem psychicznie chora. Powiedziałam natomiast, że jestem fizycznie chora. Weszłam zmęczona, spięta i zrozpaczona perspektywą życia z nieuleczalną chorobą. Mówiłam też, że próbowałam relanium (diazepamu) w dawce 5 mg i coś tam drgnęło.
Wizyta okazała się udana – dostałam moje pierwsze opakowanie klonazepamu, wtedy jeszcze w dawce 0,5 mg, by poskromić jedną z najsilniejszych benzodiazepin aptecznych i zacząć łagodnie. Podziałka na 4 części, charakterystyczny krzyżyk na tabletkach zarówno 0,5 mg jak i 2 mg powinien dać już do myślenia jak silnym związkiem dysponujemy.
Zaczęłam łagodnie wrzucając pod język pierwszą tabletkę w życiu obok krakowskiego dworca. Poczułam, jak bym jadła tic-taca z powodu charakterystycznego smaku tego związku. Zakręciło mi się w głowie, napięcie ustało, źrenice normalne, lecz feeling – wróciłabym do tych pierwszych razów z miłą chęcią… Od razu załączyła mi się ta klonazepamowa „euforia” – charakterystyczna dla pierwszych podań. Szum w uchu zmalał na tyle, bym mogła się cieszyć. Miałam wrażenie, że jak bym wtedy poszła na jakąś ogólno-gównianą imprezę, to brylowałabym w towarzystwie swoimi „błyskotliwymi” podsumowaniami lub bez problemu włączała się tak po prostu w dyskusję, bo ludzie czasem rozmawiają o byle czym. Ja zawsze potrzebuję konkretów – tu i teraz, w trybie instant. Kupiłam bezalkoholowe piwo i rozkoszowałam się chwilą. Po prostu siedziałam i cieszyłam się niezmąconym spokojem, cieszyłam się jak widziałam psa srającego na trawę, cieszyłam się jak widziałam ludzi, wydaje mi się, że równie szczęśliwych jak ja, którzy przechodzili obok. To było jedynie 0,5 mg.
Teraz technicznie: 0,5 mg klonazepamu to 10 mg diazepamu, a 1 mg to 20 mg i tak dalej. Tabela równoważności benzodiazepin, lub jak kto woli – benzo equivalence table nie kłamie w żadnym wypadku. Mamy do czynienia z potężną kosą anksjolityczną i przeciwdrgawkową. Zaczęłam więc, tak sobie pykać ten klonazepam przy przeładowaniach sensorycznych, przy stresujących sytuacjach, przy głośnych szumach w nocy po wyczerpującym dniu, podczas ataku zwiększałam dawkę do 1 mg, a na kaca kolejne 0,5 mg. Jedno opakowanie starczało mi na dwa miesiące, i do tej pory tak jest – w sumie.
Jestem wdzięczna psychiatrze za pierwsze opakowanie. Nie wiedziała nawet jaką ulgę mi sprawiła. Po miesiącu przychodząc do niej na wizytę kontrolną stwierdziła, że jestem całkiem inną kobietą. Czy miała rację?
Zaliczyłam kilka opakowań po 0,5 mg, lecz kierując me kroki do lekarza rodzinnego dostałam dawkę 2 mg – zupełny przeskok, to przecież 3x więcej. Wrzuciłam, znów podjęzykowo tabletkę czekając na żarełko w jednej z knajp. W krwiobiegu krążyła jeszcze kodeina zdemetylowana do morfiny przez moją uczynną wątrobę. Poczułam się senna, spokojna i, jak kompletnie zdrowy człowiek. Cisza – to dar, który trzeba doceniać.
Teraz subiektywnie:
To nie jest tak, że jak weźmiemy tabletkę, zrobimy zastrzyk domięśniowo lub dożylnie z ampułki podczas ataku będzie można potem wstać jakby nic się nie stało. Potrzeba czasu. Klonazepam jest tylko dodatkiem, to taki „zawór bezpieczeństwa”, który można podkręcić by poczuć się lepiej na prawie 12 godzin, a potem prawie dwa dni czasu półtrwania. Laryngolog powiedział mi, że to trochę robota głupiego, bo benzodiazepiny spowalniają proces kompensacji po ataku. Tak i nie – nie ma wiarygodnych badań, które by to potwierdzały. Jest jednak niepodważalny dowód, że klonazepam hamuje sygnały z nerwu przedsionkowego, wstrzymuje go. W migrenie zawroty głowy ulegają u mnie znacznej poprawie, ponieważ to problem neurologiczny, mój kolega Menier to problem otolaryngologiczny – stąd różnica, że klonazepam może tylko spowolnić atak i spowodować dłuższe odchorowywanie. Z jakichś badań wynika, że pacjenci uzyskali znaczną poprawę używając klonazepamu w połączeniu z pregabaliną. Ja również podawałam przez równy miesiąc 2 mg klonazepamu i 300 mg pregabaliny i takiej ciszy życzę każdemu, jednak trzeba pamiętać, że ta cisza ma swoją cenę. Leki z grupy benzodiazepin mają, powiedziałabym, większy potencjał uzależniający niż alkohol, niż opioidy, niż stymulanty… Trzeba się pilnować, bo schodzenie z GABAergików jest bardzo nieprzyjemne, plus kompletny rozpierdol ośrodkowego układu nerwowego (OUN). Hmm… Gdybym pisała w HTML, to napisałabym może tak: <abbr title="ośrodkowy układ nerwowy">OUN</abbr> – heh, robotę jeszcze mam w głowie. Proszę o wybaczenie.
Teraz będzie trochę mroczniej: ostatnio, gdy byłam na odwyku, to w rozpoznaniu wpisali mi politoksykomanię – naprzemienne używanie substancji psychoaktywnych. F19.2 stało na wypisie jak, za przeproszeniem, drut, a to nie prawda. Ja jestem uzależniona wyłącznie od opioidów, które czasem, czasem, nabierając doświadczenia mieszałam z klonazepamem, by zobaczyć jak to jest. W końcu, może w kwestiach farmakologicznych nie działamy synergistycznie, bo opioidy to receptory opioidowe, a modulatory GABA to modulatory GABA, lecz obydwa działają depresyjnie na OUN.
Gdy brałam topiramat zaczęłam nadużywać klonazepamu. 4 mg, 6 mg, 8 mg, największą dawką, jaką wzięłam to było 10 mg podlane jakąś zabawną małpką. Topiramat zrobił ze mnie podczłowieka, amebę umysłową. Gdybym nie używała klonazepamu, to wylądowałabym na oddziale psychiatrycznym, w pasach i pampersie krzycząc i płacząc.
Podsumowanie: warto, jednak należy obchodzić się z nim bardzo ostrożnie. Ja nie poszłam w tę drogę w jedną stronę, a było bardzo blisko. Nauka nic lepszego jeszcze w tej kwestii nie wymyśliła. Różni mądrzy nie wiedzą jak zapobiegać zjawisku tolerancji. Gdyby to wiedzieli, świat stałby się o wiele prostszy 😊
3 komentarze do „klonazepam, klony, kloniki – droga w jedną stronę. Czy na pewno?”
CBD – palone, bo tylko takie uznaję i takiego przynajmniej używałam, działa bardzo dobrze na ogólne napięcie i lęki, więc dobrze kopiesz 🙂
Tak czy tak, zawszę się czegoś dowiem.
A zresztą sam przechodzę przez pewne epizody, chociaż nic aż tak hardkorowego 😀
Zakładam, że twoje problemy są raczej zabardzo zaawansowane, żeby nawet o tym myśleć, ale czy medyczna maryśka, czy raczej sam olej CBD jeszcze w jakichś wcześniejszych etapach by tobie jak kolwiek nie ulżył?
Nie jestem żadnym tam ekspertem ani nawet intermediate w tej dziedzinie, ale zdaję się, że przynajmniej psychicznie potrafi zdziałać nawet dużo i nie uzależnia, tak?