No i jak ten metadon?

Siedzę sobie w domku. Przyjeżdżam tu co piątek, by wyjąć z lodówki pen z lekiem biologicznym, następnie usiąść na krześle, zdjąć spodnie, chwycić w palce fałd skóry na udzie i podać sobie ów lek przyciskając designerski pen pod kątem 45 stopni do skóry. Robię się wówczas blada z bólu na twarzy w trakcie podawania i jedyne na co czekam, to na ciche kliknięcie tłoka pod palcem – znak, że cała zawartość ampułki znalazła się we mnie. Przyjeżdżam jedynie z laptopem, słuchawkami i zasilaczem – mam dwie pełnowymiarowe klawiatury w tym momencie, więc HyperX zostaje tu, a do codziennej pracy służy klawiatura od XPG na standardowych niebieskich przełącznikach – tak ulubionych przez niewidomków, bo klikają. Podładuję tu trochę akumulator psychofizyczny i wracam w wir tygodnia rozpoczynając niezmiennie od małego, parterowego budynku bez adresu.
Nie chodzę już codziennie do poradni metadonowej. Chciałam dostosować dawkę tak, by ustabilizować każdy aspekt życia na niezbędnym minimum – czyli 30 mg l-metadonu, co daje 60 mg zwykłego metadonu. Śpię dobrze, czuję się dobrze, myślę dobrze, psychika i portfel odpoczęły zdecydowanie, bo nie muszę przeplatać buprenorfiny czymś ekstra, nie jestem ociężała, z minusów – oczywiście niezależnie od temperatury ciągle byłam mokra od potu (bardzo znana przypadłość dotykająca wiele osób przy pierwszych tygodniach przyzwyczajania się do metadonu), spadek pulsu do 50 bpm w spoczynku – to już za mną. Co utrzymuje się nadal, to niesamowity jadłowstręt podkręcany jeszcze przez metotreksat (teraz 20 mg podskórnie), psychodeliczne koszmary, zaparcia oraz uzależnianie niektórych planów od dni, w które muszę odebrać metadon. Dobry okres jeszcze mi nie minął, choć niektórzy mi zwiastują rychły koniec substytucyjnego miesiąca miodowego. Zobaczymy, ale jestem pozytywnie nastawiona. Niepokoi mnie natomiast spadek wagi – zaczęły na mnie wisieć ubrania i musiałam trochę uaktualnić garderobę. Muszę mieć dobre wyniki krwi i utrzymywać dobry stan ogólny, bo jeśli cokolwiek będzie nie tak, to stracę postęp w uspokajaniu mojego RZS.
Działanie lewometadonu jest bardzo morfinowe – czyli tak jak się mogłam tego spodziewać. Do tego stopnia morfinowe, że potrzebowałam drzemek w środku dnia przy stabilizacji dawki. Psychicznie też się czuję – morfinowo? Tyle, że lewometadon nie jest tak interesujący i nie ma żadnego, euforycznego przebłysku w profilu działania. To sztywna sedacja, tak sztywna, że można to porównać do stanu po starych lekach przeciwhistaminowych. Jeśli chodzi o większe dawki – zdziała się nimi nie wiele. Podniosłam ostrożnie do 50 mg i nie widzę w tym sensu, choć wypicie 50 mg po paru dniach postu i odgruzowaniu receptora mu można opisać jako najwyższy stan zaspokojenia wszystkich potrzeb, po prostu trudno znaleźć słowa, które opisałyby to uczucie dokładnie. Z racji silnego oddziaływania na receptory opioidowe można doprowadzić do stanu, gdzie dołożenie dawki powoduje większą senność, następnie porażenie ośrodka oddechowego – to bardzo trudny w wyczuciu moment, zwłaszcza przy dokładaniu na oślep lub za wysokich oczekiwaniach co do substytutu. Celowo użyłam tego słowa, bo lewometadon rzeczywiście zasługuje na miano środka wykorzystywanego w leczeniu substytucyjnym przez jego bardzo specyficzny sposób działania, nie dający zbyt dużego pola do popisu, ale czy na pewno?
To można stwierdzić jedynie w trakcie miksów z innymi środkami. Na warsztat wzięłam THC i benzodiazepiny, alkohol też. Zacznę od niego, bo akurat piszę pijąc jakieś słabiutkie piwko smakowe.
Alkohol zdecydowanie dodaje ogólnemu działaniu l-metadonu lekkości i w końcu doceniłam potencjał GABA wynalazków, jednak nie na tyle, by potem się męczyć z ich odstawianiem. Potem przyszedł czas na klonazepam i alprazolam. Zrobiłam sobie miesięczną przerwę od benzodiazepin i takie postępowanie bardzo się opłaciło. Poczułam to, co chciałam – czyli dobrze mi, żadnych skrajności. Emocje i percepcja stały się wyważone. THC natomiast – jakaś tam w większości Indica uliczna sprawiła się tak, że ujawniła się łagodna część psychodeliczna, miorelaksacyjna. Po ćwiczeniach rozciągających, które lubię praktykować po THC poszłam spać na 12 godzin. Chyba lewometadon to idealny środek jako podkład do miksów ze wszystkim – nie sprawdzałam jeszcze stymulantów. Nie mam na nie wielkiej ochoty i na upartego narazie nie szukam. Czekam, aż same do mnie przyjdą, bo czasem tak się dzieje. 😉
Jeśli chodzi o samą atmosferę w metadonowni – wchodzę i wychodzę. Czasem zamienię parę słów z bezkonkurencyjnymi paniami urzędującymi w okienku lub z ludźmi, którzy czekają na swoją porcję. W trybie natychmiastowym przyjmuje się ukraińców. Ostatnio miałam małą interakcję z matką, która przyprowadziła córkę na skręcie pod punkt i zaczepiały każdego, kto wyszedł z przydziałem na kilka dni. Z tego, co się dowiedziałam – ukrainka została przyjęta dwa dni temu na program i już jest ok.
Narazie jestem spokojna, ale zobaczymy jak będzie za pół roku. Staram się nie myśleć negatywnie i mieć jak najlepsze zdanie o decyzji, która nie była wcale łatwa do podjęcia zwłaszcza, gdy byłam rozgoryczona przy używaniu buprenorfiny. Żyję normalnie. Mam dwie choroby przewlekłe, na które stosuję leki. Uzależnienie jest takim trzecim, przewlekłym schorzeniem, które również reguluję w ten sposób póki jeszcze mogę. Są osoby, które nie odczuwają żadnej poprawy na metadonie i im pozostaje substytucja morfinowa w "kontrolowanych" warunkach, ale wiadomo – takie rzeczy raczej nie u nas i nie teraz. Starałam się opisać to wszystko jak najdokładniej jak umiałam i bez jakichś dziwnych zjawisk nie do zrozumienia. 😉
Do następnego oczywiście.

2 komentarze do „No i jak ten metadon?

  1. Tooo prawda. 😉 Używam w pracy i jestem zachwycona, choć odziwo wolę pracę niebieskich gatheronów niż Cherry MX 😉

  2. Proszę nie obrażać niebieskich klawiatur :D. Mi tam sam dźwięk to rybka, ale odskok to jest coś.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *