Ten wpis, który powstanie (dobry lub nie), może stać się świadectwem patologicznych zachowań i "kompleksu magistra", który stał się szczególnie widoczny w okresie nauczania zdalnego i domykania semestru. W tle pojawia się rozpoczęcie terapii dwiema Aurorami, przerwanie terapii ze względu na zmułę mózgową po THC i pół roczna walka z opioidami / innymi depresantami. Jak to wygląda?
Wstałam dziś dokańczając jałowe dyskusje z dwoma prowadzącymi, martwiąc się wczorajszymi siedmioma minutami na 15 pytań zamkniętych i moim faworytem, profesorem w podeszłym wieku w tle. O 14:30 dnia dzisiejszego mam kolejne starcie – tym razem pytania otwarte z nieokreśloną ramą czasową – to znaczy wyślę wtedy, kiedy skończę. Kto ma takie podejście? Pan profesor w podeszłym wieku, któremu nie trzeba nic udowadniać.
Akurat UP ma problemy finansowe i jak tu nie dojść do wniosku, że pierwszy semestr pierwszero roku jest specjalnie zajebany pierdołami, które nie przydadzą się na dalszej drodze – jakiejkolwiek, aby tylko pozbyć się nadmiaru studentów, bo większa ilość się nie opłaca?
Ze względu na pracę, zdrowie i niesamowite problemy przy dwóch spotkaniach dot. orientacji przeszłam na indywidualny tok. Od grudnia nie można nazwać dodatkowych obowiązków nie uciążliwymi, bo przewlekły stres niczemu nie służy, nawet jakości tych dwudziestu paru stron tekstów podesłanych na zaliczenia. A tu jakaś recenzja spektaklu, skrawek nawet niezłej pracy, o której już tu wspominałam (zaliczenie za pierwszym razem niewiadomo czy ze względu na urok osobisty, czy temat, czy na to, że tekst jest rzeczywiście dobry), jakieś streszczenia. Dzięki pracom zaliczeniowym zostałam nawet zwolniona z jednego egzaminu i czy muszę mówić, że było mi to na rękę?
W życiu nie widziałam aż siedmiu egzaminów pisemnych w sesji, dzikich limitów czasowych, a wszystko po to, żeby udowodnić prowadzącemu, że pisze się z głowy, nie z google? Godziny gadania z mojej strony, że Ms Teams nie lubi się zbytnio ze screenreaderami, że nawet Finereader ma ograniczenia gdy dostaję ochłap książki na zdjęciu robionym telefonem, że jestem chyba aż tak nieogarnięta, że od pół roku nie potrafię po ciemku wracać z uczelni do akademika lub odwrotnie (choć wiele razy próbowałam), wszystko to o co walczyłam i dziś stwierdziłam, że po prostu już się odechciewa, może obrócić się w nic?
Kompleks magistra został wyjaśniony i naprawdę nie trzeba się nad tym wszystkim zbyt zastanawiać. Tylko zostaje jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego są takimi ignorantami, zawalają ogromem materiału bo udało im się zostać na uczelni? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi…
Ostatnie dwa miesiące wymęczyły mnie niesamowicie. Przyznam się, że w najgorszych momentach szukałam stymulantów i nawet znalazłam – metylofenidat w najniższych dawkach sprzedawany za – nawet wstyd o tym mówić. Metylofenidat w średnich dawkach pozbywa się zmęczenia, ale daleko mu do domowych wyrobów pakowanych prosto w instalację lub – po prostu dwunastu godzin snu. Nigdy więcej już czegoś takiego nie powtórzę… Jednak ala Clear Head był potrzebny, bo zaczęłam się bawić THC. Może najpierw emocje po zakupie?
Jakość suszu aptecznego woła o pomstę do nieba. Najgorsza jest Aurora 22 – przesuszona, sypka, gdzie niegdzie trąca pleśnią, prawie zwietrzała, ale i tak daje radę przy wapowaniu. O śladach żywicy nie ma co opowiadać, bo są prawie nieobecne. Zdecydowanie lepsza jest aurora 20. Nie mam pojęcia które to partie, bo jednąi drugą rozróżniam po wyglądzie pudełka lub zapachu, gdy nie zobaczę paska w odpowiednim kolorze. 😀 – nie nie ma oznaczeń braillowskich na pudełkach.
Pierwszy tydzień był masakryczny, jeśli chodzi o szatkowanie pamięci krótkotrwałej. Miałam wrażenie, że gdzieś to już przerabiałam… Jednak długa przerwa i nagły powrót zaskoczyły mnie niesamowicie. Waporyzuję sobie do 0,2 g aurory 22 na dniu, i produktywność nie obniża się zupełnie. Lubię tę aktywizację i redukcję stresu, gastro też lubię, bo przynajmniej jedzenie wtedy jest przyjemne – nie muszę się zastanawiać czy zjeść dziś na śniadanie kanapkę z szynką, czy zostać przy warzywach. Można powiedzieć, że jadłowstręt zrobił się mniej uciążliwy.
Aurora 20 to zupełnie inne narzędzie. Od razu wchodzi na ciało i rozluźnia mięśnie, przy okazji kładzie spać w szczycie działania. Nie mam pojęcia, dlaczego działanie przeciwbólowe jest wyraźniejsze. Nie łączyć mj z buprenorfiną – takie mam wrażenie, by lepiej zachować pamięć krótkotrwałą w najlepszym porządku. Egzamin zdążyłam napisać i nawet wpis zdążę opublikować.
Będzie dobrze – chyba.
2 komentarze do „Tylko sesją człowiek żyje?”
z magistrami, czyt. ćwiczeniowcami na studiach to ja nie miałem problemów. Z moich obserwacji, najbardziej upierdliwi byli doktorzy, przez jednego, który był promotorem części roku, ta część w większości się koniec końców nie obroniła. Ale fakt, z profesorami największy luz był.
Będzie dobrze.
A gastro to dla mnie akurat przekleństwo, potrafię wpieprzyć dwie duże paczki czipsów i w sumie co się nawinie, a na zajutrz pustki 😀